Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
63.60 km 0.00 km teren
03:58 h 16.03 km/h:
Maks. pr.:83.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2441 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d7

Sobota, 8 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

7wrzesnia zrobiliśmy sobie przerwę, pogoda była średnia, poszliśmy zwiedzać pieszo okolice, zaczęliśmy się pakować, robić zakupy na powrót, sprzątać dom i przygotować się do jutrzejszego ostatniego dnia jazdy ale już w Austrii.

8 września
Budzimy się chyba o 5 rano, jeszcze ciemno, zimno, nawet kogut u sąsiada jeszcze się nie obudził.
Jesteśmy spakowani, został tylko zjeść, wziąć podręczne graty, wrzucić do samochodu i gdzieś koło godziny 7 spadamy. Dziś w planach Hochtor i okolica. Najkrótsza droga do Austrii prowadzi przez Sella. Gonimy więc busa na przełęcz, pogoda jest idealna, czyste niebo, rześki poranek, widoki jak marzenie. Kilka fotek na pożegnanie z Italią i jedziemy dalej. Dopiero o 14 dojeżdżamy do Heiligenblut, małego miasteczka u podnóży Grossglocnera. Mamy szczęście obserwować kilkadziesiąt supersamochodów, taka wycieczka obrzydliwie bogatych panów w samochodach droższych niż fajny kwadrat w stolicy.
No to zaczynamy zabawę, startujemy z wysokości 1200m. Od
razu mocno w górę, każdy w swoim tempie. Co raz to lepsze widoki pojawiają się z każdej strony. Tutaj krajobraz jest surowszy niż w Dolomitach, czym wyżej tym bardziej księżycowo. Gołe skały, niska trawa, czasem jakieś krowy, ruch mniejszy. Nie widać cywilizacji, widać tylko góry i wijącą się za nami pustą drogę., wjazd tutaj dla pojazdów spalinowych jest płatny, nocą bramki są zamykane. Dla kolarzy idealnie.
Oszczędzam bolące kolano ale jedzie się całkiem całkiem. Mateusz pognał do przodu, na rozwidleniu dróg pojechał inaczej niż było w planach, on skręcił w prawo na Hochtor a my w lewo na National park platz, taki punkt widokowy na wysokości 2369m, z którego widać jęzor lodowca i teoretycznie szczyt GrossGlocknera ale dziś nie mamy tyle szczęścia, chmury go zasłoniły. Mimo to widok na lodowiec i jezioro pod nim jest niesamowity, spotykamy też motocyklistów z Polski.
Wracamy znów do rozwidlenia dróg i podjeżdżamy w stronę Hochtoru, w międzyczasie zjeżdża z niego Mateusz ;)
Odczuwam już zmęczenie, jem jakieś batoniki pochowane po kieszeniach, oglądam się za siebie a tu całkiem inny świat, nie spodziewałem się takiej surowizny, jest pięknie.
Jakiś kilometr przed szczytem jest źródło z wodą, idealnie bo w bidonie sucho.
Na szczycie przełęczy, na wysokości 2504 znajduje się tunel na drugą stronę góry, przejeżdżamy i zastanawiamy się czy jest sens jechać na Edelweißspitze, taki mniejszy szczyt kilka kilometrów stąd ale jest to świetny punkt widokowy. Szybka kalkulacja czy zdążymy przed zmrokiem bo nie mamy światełek i pada decyzja, że ogarniemy. Najpierw w kawałek w dół, potem 4km pod górę, serpentyny wyłożone granitowym brukiem i jesteśmy na wysokości 2571m. Niestety w tym momencie napłynęła mgła gęstości mleka i ledwo widzieliśmy siebie nawzajem.
Na maszcie jest obrotowa kamera, która robi panoramiczne zdjęcie co 10 minut. Ustawiamy się do grupowej foty na pamiątkę i spadamy bo czas goni. Wracamy znów na Hochtor, oglądamy się ostatni raz za siebie w stronę Edelweißspitze a tam czyste niebo, po mgle ani śladu. Trudno ;)
Mamy piękny zachód słońca w górach, coś kapitalnego. Temperatura spada do około 6-7stopni. Ostatnie zdjęcia ze szczytu Hochtoru i zjeżdżam z Michałem jako ostatni, droga szeroka, pusta, zakręty ładnie wyprofilowane, czyste szaleństwo zjazdu z minimalnym hamowaniem, banan na ryju schowanym pod buffem. Takiej podjarki jak na tym zjeździe nie miałem nigdy i nigdzie. Myślę że to jest najlepszy zjazd w moim życiu i nie wiem czy coś go pokona, mam nadzieję, że tak.
Dojeżdżamy na parking już w półmroku czyli na styk. Przebieramy się i szukamy czegoś na kolację, okazuje się, ze w centrum miasteczka trwa jakiś festyn, lokalny zespół gra na żywo w ludowych strojach, goście tańczą na stołach, jest gwarno i wesoło, piwo leje się litrami. Kuchnia już prawie wszystko wyprzedała więc bierzemy to co mają i chwilę bawimy razem z nimi, czad!
Z miasteczka wyjeżdżamy około godziny 20, do stacji paliw mamy chyba koło 30km z długim podjazdem a wskazówka paliwa już opadła do końca. Ekodrajwing opanowałem do perfekcji. Do zbiornika 70L weszło około 72L ;D
Teraz już całonocny powrót do Polski.
Był to dla mnie najlepszy kolarski tydzień w życiu, tych widoków, zjazdów, podjazdów, przygód nie zapomnę chyba nigdy. A nawet gdybym zapomniał to właśnie po to powstał ten wpis. Mam nadzieję a nawet jestem pewny, że kiedyś tam wrócę by naładować baterie endorfinami ponownie.
łącznie 6 dni jazdy, 448km, ponad 13km w pionie ;)

.Sella Pass o poranku
Sella Pass o poranku © wlochaty

Pogoda siadła idealnie
Pogoda siadła idealnie © wlochaty

Chwila na kontemplacje
Chwila na kontemplacje © wlochaty

gdzieś po drodze ;)
gdzieś po drodze ;) © wlochaty

Tak, to ja
Tak, to ja © wlochaty



czy może być ładniej ?
czy może być ładniej ? © wlochaty

te to mają życie
te to mają życie © wlochaty

widok z przełęczy
widok z przełęczy © wlochaty

Tak sobie radzą w zimie
Tak sobie radzą w zimie © wlochaty

bruk na EdelweisSpitze
bruk na EdelweisSpitze © wlochaty

mleko sie rozlało
mleko sie rozlało © wlochaty

Fotka z kamerki
Fotka z kamerki © wlochaty

powrót - zdjęcie wyjazdu
powrót - zdjęcie wyjazdu © wlochaty

cała droga w dół tylko dla nas
cała droga w dół tylko dla nas © wlochaty

dzień się kończy, trzeba wracać
dzień się kończy, trzeba wracać © wlochaty

wypadek przy pakowaniu ;)
wypadek przy pakowaniu ;) © wlochaty
Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
70.25 km 0.00 km teren
03:53 h 18.09 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1957 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d5

Czwartek, 6 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

Dziś kolejny hit, nie ma co, chyba nigdy już nie przebije swojego rekordu w marznięciu… a w sumie to w nie marznięciu ;)
Plan na dziś jest taki aby zdążyć przed deszczem zrobić Passo Rolle i coś jeszcze. Aby skrócić bezsensowne kilometry, jedziemy busem do Predazzo pod skocznie. Wyciągam rower, otwieram podsiodłówkę aby wyjąć nogawki a tu zonk. Zapomniałem, że wczoraj ją opróżniłem, totalnie wyleciało mi to z głowy. No to spoko, pojadę w koszulce i krótkich spodenkach, nie mam nic. Rękawiczki, buff, czapeczka, rękawki, nogawki, wiatrówka zostały w domu. Może nie będzie tak źle, yolo. Może kolano też przestanie dokuczać bo w sumie to mnie boli no ale jak yolo to yolo :D
Podjazd na Passo Rolle miał 25km ale był łagodny i jechało się przyjemnie mimo że na górze było chłodnawo. Gorąca herbata i ciasto czekoladowe skonsumowane na leżakach wystawionych do słońca pozwoliło zapomnieć że nie mam się w co ubrać. Białe obłoki co chwilę zmieniały scenerię zasłaniając lub odkrywając okoliczne szczyty – Bajka! Najlepsze miejsce ever. Zjeżdżamy kawałek z powrotem i dobijamy w prawo na Passo Vales. Mamy niecałe 500m w pionie do pokonania więc jedzie się dobrze ale w oddali grzmi. Rodzą się dylematy co robić, wracać do auta czy dojechać do szczytu. Zaczyna kropić i w sumie to padać, zatrzymujemy się pod drzewem i dyskutujemy. Ja bym wolał wracać, nie wiadomo ile jeszcze do schroniska a tu leje i leje. Ale jednak wszyscy pojechali do góry to ja za nimi. Okazało się, że schronisko było 200m dalej ale było schowane za zakrętem ;)
Wpadamy do środka no i dumamy przy kawie i ciastku co robić. A co można robić na wysokości 2032m gdy pada? Czekać. Trwało to prawie 1,5h ale deszcz ustąpił. Jedziemy więc na dół ale nie prosto do auta, jedziemy tak aby zrobić jeszcze przełęcz Pelegrino. Jest 13 stopni, woda leci spod kół a ja bez zmian, tylko koszulka i spodenki. Ale jakoś nie ma tragedii, myślę sobie, że spoko przygoda.
Podjazd na Pellegrino początkowo miał ponad 10%, na szczęście tylko kawałek, pozostało 6km było łagodniejsze. Pogoda natomiast nie była łagodna. Zaczęło padać. Lekki deszcz na podjeździe nie robił mi różnicy, byłem rozgrzany i mokry. Historia, którą zapamiętam do końca życia rozegrała się na szczycie, na wysokości 1918m n.p.m. Trzeba było zjechać do Moeny w deszczu. Luz, żadna nowość. W krótkich ciuchach – skleroza nie boli. Temperatura – 7 stopni, mieszanka doskonała.
I zjechałem. I nie zmarzłem. I było fajnie. Po prostu odcinałem kupony od tej sytuacji, jodłowałem, śpiewałem i śmiałem się z tego cały czas, nie myślałem o zimnie, myślałem o tym jaka to niepowtarzalna akcja mnie dotknęła i się tym wręcz cieszyłem. Tzn, czułem, ze mi zimno ale nie robiło mi to problemu, nie zwracałem na to uwagi – YOLO. Dojechaliśmy do Moeny, zaczęła się mocna pompa, adrenalina zaczęła opadać a nam zostało 8km w strugach deszczu do Predazzo. No i git, objechaliśmy. Dopiero w samochodzie zrobiło mi się naprawdę zimno.
Kolejna historia do kolarskiej szuflady ketrapa.


Słunne skocznie w Predazzo
Słunne skocznie w Predazzo © wlochaty

Pierwszy podjazd jechało sie przyjemnie
Pierwszy podjazd jechało sie przyjemnie © wlochaty

Co raz bliżej Passo Rolle
Co raz bliżej Passo Rolle © wlochaty

Moim zdaniem najlepszy widok
Moim zdaniem najlepszy widok © wlochaty

I znów mokro
I znów mokro © wlochaty

Alpejski asfalt jech chropowaty przez co opona trzyma się nawet w deszczu
Alpejski asfalt jech chropowaty przez co opona trzyma się nawet w deszczu © wlochaty
Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
65.50 km 0.00 km teren
03:31 h 18.63 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1940 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d4

Środa, 5 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

Stelvio! To słowo mówi wszystko. Ale po kolei.
Rowery spakowaliśmy wczoraj wieczorem, rano śniadanie i ruszamy do Prato, około 2h jazdy i jesteśmy na wysokości 1000m n.p.m. Pogoda świetna, niebo czyste, ciepło, przyjemnie. Towarzyszyło mi dziwne uczucie, byłem podjarany jak cholera że pojadę na Stelvio ale z drugiej strony trochę się bałem sam nie wiem czego, może że pogoda się załamie, może, że nie dam rady, nigdy nie robiłem takiego podjazdu ale nic, startujemy tuż przed godziną 11 i od razu bez rozgrzewki mamy pod górę, nie jakoś ostro ale pod górę. Ja jestem nabuzowany, doganiam Michała i Mateusza i na jakiś czas ich wyprzedzam, łapie widoki całym sobą, robie milion zdjęć gdy wyłaniają się co raz wyższe, ośnieżone szczyty. Ale zaczyna się już nachylenie w okolicy 6% i skupiam się na jeździe, nie chcę się zatrzymywać, chcę sprawdzić jaki będę miał czas. Mija 5km, 10km, 15km, zaczynam czuć zmęczenie, rozglądam się dookoła, widoki już tak nie zachwycają, oszczędzam wodę. Nasza grupa się porozciągała, każdy jedzie w swojej strefie komfortu. Po drodze wyprzedził mnie Mateusz i kawałek dalej się zatrzymał i coś grzebie przy bidonie, myślałem, że tam źródełko jest więc wypijam ostatnie krople swojej wody, dojeżdżam a tu zonk, nie ma źródełka :D zostaje z 5km do szczytu, pojawia się przełęcz, widok serpentyn robi kolosalne wrażenie, na ulicy wysprejowane odliczanie do szczytu, znalazło się też źródełko, przy którym to raz się zatrzymałem na tankowanie i jadę dalej. Ruch jest spory, motocykle, samochody, inne rowery ale jedzie się bezpiecznie, nikt nie mija na gazetę. W końcu dojeżdżam na górę, przedzieram się przez ludzi aby dojechać do końca segmentu i szukam kogoś od nas. Mój czas to 2:15h, tylko godzinkę do KOMa brakło ;) jest jakieś 15 stopni, może 17. Jak na wrzesień to jest super, tydzień wcześniej było tu biało, nadal leżą resztki śniegu a dookoła można spotkać ludzi z nartami.
Szukam swoich, znalazłem chłopaków z Krosna, siadamy na kawę i ciastko, czekamy na resztę. Później jeszcze buła z kapustą i kiełbą od dziadka – coś w rodzaju kebsa ale syte i dobre.
Fotki, zakupy, podziwianie, odpoczynek i ogólnie co tylko się da, z godzinę zeszło zanim się zebraliśmy na powrót. Plan żeby zjechać do Bormio i podjechać jeszcze raz legł w gruzach i dobrze. Wracamy przez Szwajcarię. Rewelacyjny zjazd trwa długo, widoki surowe, drogi puste, trzaskamy dziesiątki jeśli nie setki zdjęć. Już na płaskim odcinku kilka kilometrów przed metą chłopaki narzucają mocne tempo, nie wiem po co ale cisną mocno. Zaczynam czuć mocny dyskomfort w kolanie, kłucie po zewnętrznej stronie, coś nie tak, kolana ostatnio nie miały lekko. Dolatujemy do samochodu, pakowanie, przebieranie i z powrotem 130km do Campestrin. Ale to kolano zaczęło mnie martwić bo problemem stawały się nawet schody.


pierwsze widoki na wysokie szczyty
pierwsze widoki na wysokie szczyty © wlochaty

chyba każdy zna ten widok
chyba każdy zna ten widok © wlochaty

stelvio odhaczone
stelvio odhaczone © wlochaty

Zawiesiłem się tutaj na chwile
Zawiesiłem się tutaj na chwile © wlochaty

dziadek z żarciem
dziadek z żarciem © wlochaty

ostatnie 5km widziane z góry
ostatnie 5km widziane z góry © wlochaty

gdzieś w Szwajcarii
gdzieś w Szwajcarii © wlochaty

gdzieś w Szwajcarii.
gdzieś w Szwajcarii. © wlochaty

szwajcarskie widoki
szwajcarskie widoki © wlochaty
Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
51.90 km 0.00 km teren
02:54 h 17.90 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1366 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d3

Wtorek, 4 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

Udało się – 9 par butów wyschło dzięki jednej farelce. Dziś w pomniejszonym składzie – Chomer daje odpocząć bolącym kolanom.
Pogoda jest bardzo dobra, trasa na dziś jest krótka więc startujemy dopiero po 11, najpierw standardowo 10km podjazdu ale całkiem łagodnego na Lago Carezza – malowniczo położone jeziorko nad którym jest sporo ludzi. Po zrobieniu miliona zdjęć wracamy do Mazzin i skręcamy w stronę Rifugio Gardecia. Sztywny podjazd, 8km, zakaz dla samochodów. Co jakiś czas tabliczki z informacja o nachyleniu oraz pozostałym dystansie do pokonania. Na końcu knajpa z pysznymi kanapkami i zimnym piwkiem, rewelacyjnymi widokami na pionowe skalne ściany, przy których trwa akcja ratunkowa. Śmigłowiec zawisa przy skałach i zdejmuje dwóch wspinaczy kilkaset metrów nad ziemią.
Najedzeni i napici wracamy do domu przytapiając klocki ;)
Wieczorem wyjście do miasta na pizze a później pakowanie samochodu na kolejny dzień.


ścieżka rowerowa w Campestrin
ścieżka rowerowa w Campestrin © wlochaty

Jedyne selfi :D
Jedyne selfi :D © wlochaty


Jeziorko Carezza
Jeziorko Carezza © wlochaty

Wesoła gromadka
Wesoła gromadka © wlochaty

W stronę Gardecci
W stronę Gardecci © wlochaty

Cała droga tylko dla nas
Cała droga tylko dla nas © wlochaty

Zjazd z Gardecci
Zjazd z Gardecci © wlochaty


Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
122.40 km 0.00 km teren
06:30 h 18.83 km/h:
Maks. pr.:82.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3520 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d2

Poniedziałek, 3 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

dziś najdłuższa trasa – ponad 120km i 3,5k w pionie, prognozy były optymistyczne. Startujemy o 8:30, przyjemne świeże powietrze, słonce i podjazd na Passo Fedaia, widok na Marmoldę, górskie jezioro z krystaliczną wodą, obok gdzieś po stokach idą barany, zapowiada się kozacko. Zjazd do Caprile jest piekielnie szybki, jego początek jest tak stromy że chyba wszyscy palą klocki utrzymując prędkość około 80km/h.
Podjazd na Passo Giau był zapowiedziany jako dość sztywny. 10Km i średnio 9% to sporo. Liczniki pokazują jednak nie mniej niż 11% przez cały czas. Bita godzina podjeżdżania na młynku, pogoda zaczęła się psuć, ostatnie kilkaset metrów podjeżdżam w lekkim deszczu. Na górze chowamy się do restauracji. Plan aby przeczekać deszcz pęka jak bańka po godzinie bezowocnego oczekiwania na pogodę. Nie ma innej opcji, trzeba jechać w chłodzie i wodzie. Jedzie mi się mimo to całkiem dobrze i na Passo Falzarego dojeżdżam chyba pierwszy lub drugi. Z Damianem strzelamy kawowego szota i czekamy na resztę. Zjeżdżam do w dość mocnym deszczu do Arabby i czekam pod dachem na resztę. Leje dość mocno, wyciskam skarpety. Chomer ma problem z kolanem, myślimy co dalej zrobić. Najprostsza droga do domu prowadzi przez Passo Pordoi czyli jeszcze 10km pod górę a później zjazd. Podejmujemy decyzję ze wszyscy jedziemy i ewentualnie po kogoś wróci się busem. Ja czuje się jak młody bóg, jedzie mi się świetnie, na przełęcz docieram pierwszy, zaraz za mną Michał i Mateusz. Pogoda jest tragiczna. Niby juz nie pada ale jest gęsta mgła i 5 stopni na plusie. Zjazd będzie trudny ale jedziemy. Ręce skostniałe z zimna, hamowanie staje się co raz bardziej męczące ale nie ma co ryzykować szlifa na zakręcie pełnym wody. Jest ślisko, jakiś motocyklista się przewraca, masakruje nogę pod metalowymi barierkami. Nam udaje się szczęśliwie wrócić do ciepłego mieszkania – pora na całonocne suszenie butów. W sumie wyszło 70km w deszczu. Nie wiem dlaczego ale jechało mi się bardzo dobrze mimo niesprzyjającej aury. Chyba podświadomie odcinałem kupony od tego gdzie jestem i co robię. Temperatura i deszcz nie robiły na mnie wrażenia. Jarałem się!

Passo Fedaia i masyw Marmolady
Passo Fedaia i masyw Marmolady © wlochaty

U podnóży Marmolady-Fedaia Pass
U podnóży Marmolady-Fedaia Pass © wlochaty

gdzieś po drodze
gdzieś po drodze © wlochaty

Deszczowe Passo Giau
Deszczowe Passo Giau © wlochaty

Zjazd na mokro z Passo Giau
Zjazd na mokro z Passo Giau © wlochaty

Passo Pordoi i w jesiennej scenerii
Passo Pordoi i w jesiennej scenerii © wlochaty

Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
74.40 km 0.00 km teren
04:01 h 18.52 km/h:
Maks. pr.:71.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2133 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Dolomity '18. d1

Niedziela, 2 września 2018 · dodano: 14.07.2019 | Komentarze 0

Słowem wstępu: Po powrocie z majówki nad Lagi di Como nie myślałem nawet o tym aby w tym roku odhaczyć Alpy raz jeszcze. I to te wysokie. Decyzja zapadła chyba z 2-3 tygodnie przed wyjazdem, trochę spontan ale ok, w sumie to zajebiście. Nie mogło mi się lepiej trafić. Zakochany w Alpach od pierwszej jazdy znów tam będę.
Wyjeżdżamy z Rzeszowa w piątek wieczorem, w Katowicach o północy zgarniamy Angelikę. Korki na drogach bardzo nas hamują, finalnie do Campestrin docieramy około godziny 17 w sobotę czyli 1270km jedziemy 20 godzin! Ja zmieniałem się z Michałem a z nami Chomer leciał osobówką i obleciał solo. Jak? Nie wiem. Sobotni wieczór poświęcamy więc na rozpakunek i wypad do pobliskiej pizzeri.

Niedziela, 2wrzesnia
Startujemy przed godziną 11, rześko, jesteś ciekawy każdego metra drogi i każdego zakrętu. Sella Ronda czyli klasyczna pętla. Wypadamy z miasteczka ścieżką rowerową wzdłuż rzeczki i zaczynamy podjazd na Passo Pordoi, asfalt jest mokry, wczoraj cały dzień lało. Chmury suną dość nisko co jakiś czas odsłaniając skalne bloki. Musze znów przypomnieć sobie jak to jest podjeżdżać kilkanaście kilometrów ale szybko wbijam się w rytm. Chmury się przecierają ale na szczycie jest dość chłodno. Każdy ubiera na siebie to co ma aby zminimalizować wychłodzenie na zjeździe. Chomer za kilka centów kupił plastikowe torby. W sumie tylko my dwaj nie mamy owiewek na buty więc torby się przydały, do Arabby zjechaliśmy z suchymi butami ;D
Podjazd kolejny czyli Gardena Pass. Świetne widoki, bardzo smaczne minestrone w schronisku.
Po posiłku czekał nas dość krótki zjazd a następnie tak samo krótki podjazd na Passo Sella z widokiem na Marmolade w śniegu. Jest już sucho i całkiem przyjemnie mimo że temperatura nie przekraczała 13 stopni. Zjazd na dół miał 11km. Pozwoliłem sobie nie zatrzymywać się na zdjęcia chociaż było to trudne ale chciałem poczuć czystą przyjemność ze zjazdu z maksymalną moją prędkością. Średnia na zjeździe 43,1km/h co na stravie przekłada się na pozycję 285/7060 na tym segmencie. Jak na zjazdowego przymulacza to jestem z siebie zadowolony :) Na dole czekamy aż wszyscy zjadą i wracamy do miasteczka. Pierwszy dzień mimo że trochę mokry to wypadł super.

Miejsce przesiąkniete kolarską historią
Miejsce przesiąkniete kolarską historią © wlochaty


Gotowy do zjazdu z Pordoi
Gotowy do zjazdu z Pordoi © wlochaty

tak tu jest
tak tu jest © wlochaty

Podjazdy  mijają na wspólnym rozmowach
Podjazdy mijają na wspólnym rozmowach © wlochaty

Widoki kapitalne
Widoki kapitalne © wlochaty

Cudownie tu jest
Cudownie tu jest © wlochaty

zdjecie grupowe
zdjecie grupowe © wlochaty

Zjazdy były chłodne i mokre
Zjazdy były chłodne i mokre © wlochaty

opis opis
opis opis © wlochaty

zjazdy i widoki
zjazdy i widoki © wlochaty


Kategoria Dolomity18


Dane wyjazdu:
94.00 km 0.00 km teren
04:18 h 21.86 km/h:
Maks. pr.:68.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1777 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Lombardia d7, Sormano raz jeszcze

Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 20.01.2019 | Komentarze 0

ostatni dzień, dziś wyjeżdżamy ale dopiero wieczorem więc mamy czas strzelić jakąś traskę. Plany były różne – San Marco – zasypane śniegiem, autem w Dolomity na Sella Ronda – śnieg i 3 stopnie ciepła. Postanowiliśmy pojechać jeszcze raz na Sormano ale od drugiej strony. Najpierw jednak przez Erbę do Brunate – jest to miasteczko położone tuż nad Como, siadamy w restauracji z pięknym widokiem. Ogólnie to dziś w końcu zrobiła się słoneczna i ciepła pogoda. Szkoda że dopiero dziś ale gdyby cały poprzedni tydzień było tak ciepło jak dziś to też byłoby ciężko. Po drugim śniadaniu zjeżdżamy do Como i linią brzegową dojeżdżamy do Nesso i atakujemy podjazd na Sormano. Jedzie się przyjemnie, czym wyżej tym słońce mniej dokucza. Zjeżdżamy do Asso a następnie do Onno i po kilku kilometrach jesteśmy już obok mieszkania. Prysznic, pakowanie i wracamy nocą do Polski.
To był wspaniały tydzień z zajebistą załogą. Pierwszy raz byłem we Włoszech i w Alpach. Mimo, że Lombardia ma stosunkowo niskie szczyty to czułem się jak bohater filmu albo kolarz z wyścigu. Może jeszcze kiedyś tam zawitam.

W Brunate
W Brunate © wlochaty

Drugie śniadanie było mistrzowskie
Drugie śniadanie było mistrzowskie © wlochaty

Zaczynamy podjazd na Sormano
Zaczynamy podjazd na Sormano © wlochaty

Włoskie wioski ciągnął się wzdłuż lini brzegowej nonstop
Włoskie wioski ciągnął się wzdłuż lini brzegowej nonstop © wlochaty

Pocztówka z Lomabardii ;)
Pocztówka z Lomabardii ;) © wlochaty

Ostatnie kilometry nad jeziorem
Ostatnie kilometry nad jeziorem © wlochaty
Kategoria Lombardia'18


Dane wyjazdu:
55.00 km 0.00 km teren
02:50 h 19.41 km/h:
Maks. pr.:69.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1200 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

Lombardia d6, Culmine di San Pietro

Piątek, 4 maja 2018 · dodano: 20.01.2019 | Komentarze 0

pogoda przez noc się umiarkowała ale na popołudnie ma się pogorszyć więc wymyślamy trasę w okolicy aby móc szybko wrócić. Cel to Culmine di San Pietro. Początek jak w pierwszy dzień a później odbijamy na Culmine di s. Pietro na wysokości 1258m npm. Chmury wiszą nisko, jest duszno, powietrze wilgotne. Czym wyżej tym lepiej. Droga jak na Monterone – mało ruchliwa, przyjemna, piękne widoki dookoła. Na szczycie jemy regionalną polentę, pijemy piwko i bawimy się z psem właścicieli. Kiedy wychodzimy okazuje się że znów będziemy zjeżdżać w deszczu. Asfalt jest chropowaty więc woda odpływa sprawnie, grip jest dobry ale zimno. Wracamy tą samą drogą do Lecco czyli bez kilku krótkich płaskich fragmentów mamy 20km w dół. W miasteczku świeci słońce, jest ciepło i przyjemnie. Zatrzymujemy się na kawę i ciastko, godzina jeszcze młoda więc nie ma się co spieszyć. Później luźno jedziemy na kwatere.



Pochmurny dzień ale przyjemny
Pochmurny dzień ale przyjemny © wlochaty

bajkowy widok
bajkowy widok © wlochaty

Odhaczone
Odhaczone © wlochaty

czekamy na Polente
czekamy na Polente © wlochaty

Zjeżdżamy w deszczyku
Zjeżdżamy w deszczyku © wlochaty

Popołudnie w mieście
Popołudnie w mieście © wlochaty

Panorama na Lecco i jezioro
Panorama na Lecco i jezioro © wlochaty
Kategoria Lombardia'18


Dane wyjazdu:
104.00 km 0.00 km teren
04:58 h 20.94 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1850 m
Kalorie: kcal
Rower:Giant TCR

lombardia d5. deszczowe Balcone d'Italia

Czwartek, 3 maja 2018 · dodano: 20.01.2019 | Komentarze 0

tak jak ostatnio jedziemy do bellagio ale tym razem kupujemy bilety na prom i płyniemy na druga stronę jeziora do Tremezzo. Z tego miejsca podjeżdżamy do San Fedele Intelv i a nastepnie do miasteczka Pigra. Nadciągają chmury. Siedzimy przy lokalnej knajpce i jemy. Dalszy plan zakładał podjazd pod Monte Galbiga ale rezygnujemy z racji załamującej się pogody. Tylko rekin się wyrywa i odłącz się aby zdobyć szczyt. Co prawda na początek pomyił drogę i zamiast atakować podjazd to zjechał do San Fedele i znów wjechał na Pigre a potem dopiero robił atak na Galbige ale cel zrealizował. My zjechaliśmy do San Fedele i jedziemy do Lanzo d’Intelvi. Tutaj razem z Krzyśkiem wyrywamy się do przodu aby wjechać na 1320m npm – Balcone d’italia – taras widokowy na granicy szwajcarskiej. Niestety pogubiliśmy szlak, wracamy i szukamy właściwego – jest pochmurnie i deszczowo a mi jedzie się fenomenalnie. Cały 7 kilometrowy podjazd jadę mocno na jak na mnie, doganiam wszystkich, którzy uciekli kiedy ja błądziłem po miasteczku. Na szczycie widok na Jezioro i miasto Lugano. Niestety pogoda jest co raz słabsza, knajpa obok tarasu zamknięta a pasuje coś zjeść. Zjeżdżamy do Lanzo z powrotem i jemy w kanjpce. Zaczyna padać lekki deszcz więc czekamy i marzniemy. Nie ma widoków na poprawę więc postanawiamy jechać. Przekraczamy granicę i jesteśmy w Szwajcarii. Zaczyna lać konkretnie a przed nami 18% serpentyny w dół. Hamulce się grzeją, na zakrętach ślisko. Utrzymuje 15km/h bo jak pojadę szybciej to mogę nie wyhamować albo przewrócić na mokrej drodze, rower rozpędza się błyskawicznie. Jest 11 stopni, trzęsę się z zimna w przemoczonych ciuchach. Udaje się dojechać w całości, wracamy na włoską stronę i wjeżdżamy do Como. Przestało padać. Rozdzielamy się, część osób jedzie 40km do Lecco rowerem, ja decyduje się na powrót pociągiem. Po wejściu do pociągu dzwoni Rekin aby mu kupić bilet na pociąg bo jest blisko ale ten odjeżdża za kilka minut i jest szansa że operacja może się nie udać w tak krótkim czasie. Ostatecznie rekin dociera na nocleg chwile przed nami.

Zdjęcie z promu
Zdjęcie z promu © wlochaty

pogoda taka sobie
pogoda taka sobie © wlochaty


Jezioro Como jest ogromne
Jezioro Como jest ogromne © wlochaty

Włoskie uliczki
Włoskie uliczki © wlochaty

Pigra zdobyta
Pigra zdobyta © wlochaty

Lugano
Lugano © wlochaty

Balcone d'Italia
Balcone d'Italia © wlochaty

Zjazd na mokro
Zjazd na mokro © wlochaty


Ślisko i stromo
Ślisko i stromo © wlochaty

Widok na jezioro
Widok na jezioro © wlochaty
Kategoria Lombardia'18


Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
h 0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Lombardia d4. Deszczowy Mediolan

Środa, 2 maja 2018 · dodano: 20.01.2019 | Komentarze 0

ten dzień miał być dniem odpoczynku i trasa miała być symboliczna. Pogoda zgodnie z prognozami się załamała i cały dzień wiało i padało. Fajnie się zgrał dzień luzu z deszczem bo nie było go tak szkoda. Wsiedliśmy w busa i pojechaliśmy na cały dzień do Mediolanu, to raptem 50km. Pizza i katedra to obowiązek. Kawę przyszło nam wypić w firmowej kawiarni Bianchi! Rewelacyjne miejsce z serwisem i sklepem w piwnicach.
Przeszliśmy pare kilometrów przez centrum, zjedliśmy lody a później metrem pojechaliśmy zwiedzić stadion San Siro, niestety było kilkanaście minut do zamknięcia wiec wróciliśmy do samochodu.
Kawiarnia
Kawiarnia © wlochaty


Katedra
Katedra © wlochaty
Kategoria Lombardia'18