Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Rumunia 2012

Dystans całkowity:552.31 km (w terenie 6.00 km; 1.09%)
Czas w ruchu:28:26
Średnia prędkość:19.42 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:5708 m
Maks. tętno maksymalne:175 (88 %)
Maks. tętno średnie:121 (61 %)
Suma kalorii:13704 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:92.05 km i 4h 44m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
103.23 km 5.00 km teren
05:17 h 19.54 km/h:
Maks. pr.:49.65 km/h
Temperatura:32.0
HR max:163 ( 82%)
HR avg:118 ( 59%)
Podjazdy:981 m
Kalorie: 2431 kcal

Rumunia, dzień 6 czyli niespodziewany podjazd i powrót do domu

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 5

Wstajemy standardowo o 7, zostawiamy rzeczy i jedziemy w górę szlaku szutrową drogą do góry. Podobno gdzieś tam jest fajny kościół. Niestety po 2 km podjazdu Sebastianowi strzela szprycha w tylnym kole. Mamy zapasowe ale co z tego jak do szprycha od strony kasety? Nie da się się wyciągnąć bez klucza od kaset. Próbujemy wyprostować koło ale i tak ociera o błotnik więc ten zostaje zdemontowany. Jedziemy jeszcze do sklepu o o godzinie 10 wyjeżdżamy z miasta. Cały czas lekko w dół, w Moisei chaos. Z racji dnia targowego czułem się jak w indyjskich miastach. Konie stoją zaparkowane na środku drogi, kury trzepią piórami nad głowami, auta trąbią, ludzie chodzą środkiem drogi, korek, zamieszanie a w tle charakterystyczna rumuńska muzyka :D Za miasteczkiem odbijamy w lewo, jeden podjazd z serpentynami a kilkanaście kilometrów później kolejny już trochę trudniejszy. Wjechaliśmy na przełęcz Setref (825m). Zaczął się upał. Zjedliśmy po hamburgerze, do tego browarek, zabawa z pieskiem i dłuuuuuugi zjazd. Biedny piesek się tak do nas przywiązał że leciał za nami bardzo długo aż go zgubiliśmy na serpentynach.
Jechało się dobrze, trzymaliśmy fajne tempo, droga była w miare ok i zrobiło się monotonnie.
Jesteśmy już co raz bliżej Bystrzycy, znaki informują o 30km, później 20, 12 a tu nagle… Podjazd na 200m w pionie. Myślałem że padnę. Słońce już parzyło w ręce i nogi, sól wpływała mi do oczu, ledwo jechałem na młynku. To była bardzo niemiła niespodzianka. Ale później już zjazd do samego miasta. Przestał mi działać gdzieś tam licznik ale już się tym nie przejmowałem. Teraz myślałem tylko o tym czy samochód jest cały na parkingu. Wczoraj Adam opowiadał jak zostawił toyotę na wiosce na 2 godziny a ludzie od razu otoczyli samochód i zaglądali do środka. Przejeżdżamy całą Bystrzycę, wpadamy na parking iiii… JEST :D stoi jak stało tylko że kilka milimetrów kurzu się nazbierało. Zrobiliśmy zakupy, zjadłem Mici i o godzinie 18 ruszyliśmy.
Chciałem wyjechać z Rumuni przed zmrokiem ale niestety nie udało się. Po drodze na dość szybkiej trasie w nocy jechał zaprzęg konny. Niby nic dziwnego no ale była noc a gość miał tylko odblaskową kamizelkę i pochodnię! :D Mieliśmy się wstępnie zatrzymać na Węgrzech i przespać się ale komu się chciało rozkładać namioty w środku nocy. Przespałem się koło Świdnika 40 minut i 5:30 rano wjechaliśmy do Rzeszowa. To tyle:;)

Podsumowanie i garść przydatnych informacji.
Wyjazd bardzo udany, pogoda dopisywała cały czas. Romowie są bardzo mili, nie odnotowaliśmy żadnych biegających watah dzikich psów czy atakujących i kradnących dzieci. Kierowcy wcale nie jeżdżą jak szaleni, przeciwnie – wymijają z bardzo dużym zapasem miejsca używając wcześniej krótkiego klaksonu. Ceny są takie same jak u nas lub tańsze. Prawdą jest natomiast to że drogi są kiepskie, zwłaszcza w górach. Jadąc samochodem warto zabrać ze sobą koło zapasowe i przed wyjazdem sprawdzić zawieszenie samochodu. Co prawda bardzo często są tam zakłady mechaniczne i wulkanizacje ale dogadać się trudno. Mało osób zna angielski. Jeżeli chodzi o stacje lpg to w Rumuni z tym krucho, ja znalazłem w Satu Mare, 25gr drożej niż w Polsce, lpg na Węgrzech jest bardziej popularne ale kosztuje 4zł kiedy u nas 2,80zł. Po wjechaniu do Rumuni należy zakupić winietę ale jest tania – 15Lei za 7 dni.
Rumunię polecam każdemu kto chce zwiedzić ciekawe miejsca małym kosztem. Mi tydzień pobytu zamknął się w 350zł.



naparwa koła © wlochaty


Pietrosul o świcie © wlochaty


Amortyzator się przydał © wlochaty



Podjazd na p.Setref © wlochaty


ostatnie psojrzenie na zaśnieżone szczyty © wlochaty


i już na górze, opuszczamy Maramuresz © wlochaty


Parking © wlochaty


Wracamy w region Bystrzycy © wlochaty


Nowy kolega © wlochaty


Mostki z desek grubości 1,5cm. Kładka w Boguchwale to przy tym betonowy most :D © wlochaty


Fordeo dzielnie na nas czeka pod Kauflandem © wlochaty


Cała trasa
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
110.77 km 1.00 km teren
05:31 h 20.08 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:1021 m
Kalorie: 2899 kcal

Rumunia, dzień 5 czyli cały czas do góry

Środa, 2 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 2

Wstajemy o 7, od twardego spania bolą mnie plecy. O 8:15 zaczynamy jazdę, kontynuujemy podróż betonowymi płytami, tak tłucze że nawet stare Dacie się sypią. Miciu zwinął ze środka drogi rejestrację samochodową. W końcu po ponad godzinie wjeżdżamy do Vatry Dornei. Zatrzymujemy się pod Unicarmem, robimy tam zakupy i wypadamy z miasta. Mocna kawa na stacji, kawałek główną dobrą drogą i odbicie w lewo. Dziur jako tako nie ma ale asfalt jest mocno pofalowany. Sebastianowi błotnik ociera o oponę, okazuje się że już trochę jej zdarło, bagażnik prawie odpadł. Pomogły zipy. Niestety cały czas coś ociera, zatrzymujemy się z 6 razy i kombinujemy, wszystko trzyma się na zipach i tak jest najlepiej bo już nic nie ociera ale mi za to licznik nie łapie sygnału. Tez mi zeszło pare minut ale bez efektu. W końcu sam się naprawił. W Botos wpadamy do restauracji. Okazuje się że połowy rzeczy nie ma, bierzemy to co jest, dostajemy jeszcze co innego i płacimy 2 razy więcej niż było w menu. Jakby tego było mało mięso było twarde, pół surowe, z chrząstkami i nie miało smaku. Bleee. Ale najważniejsze że coś zjedliśmy bo wychodziło na to że za niedługo podjazd którym jedziemy drugi dzień zacznie się wyostrzać. W kolejnej wsi tankujemy jeszcze piwo obok komisariatu i jedziemy, teraz czeka nas 45km bez cywilizacji.
Jakość drogi przechodzi ludzkie pojęcie, to już w lesie jest równiej. Nachylenie powoli wzrasta, odsłaniają się ośnieżone szczyty gór Rodniańskich. Przychodzą chmury, grzmi, zaczynają się serpentyny. W końcu wjeżdżamy na przełęcz Prislop – 1416m. Zaczyna padać na dobre deszcz z gradem. Wykorzystaliśmy ten czas na jedzenie pod dachem. Po 40 minutach nie pada ale nad Ukrainą wisi potężna burza. Ubieramy się i jedziemy w dół. Tutaj mocniej popadało, droga mokra, jest zimno, po bokach leży kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Po 23km zjazdu wjeżdżamy do Borsy – to miasto turystyczne, tutaj zaczyna się jedyny szlak na Pietrosul. Burza dalej straszy. Jedziemy za znakami kierującymi na camping. Dojechaliśmy do gościa na ogródek. Cena była dość zaporowa jak za kawałek ziemi, z 20 Lej za osobe utargowałem do 15. Jest łazienka, ciepła woda, wrzątek, wiata z ławkami i gril. Na miejscu była już czwórka polaków. Ania i Adam z Wrocławia a Karol i Dominika z Pustkowa. W ogródku obok zaciekawił mnie fakt iż są tam 3 groby… Dziwny zwyczaj. Na wieczornej integracji przy grilu okazało się że Karol zna kilku zawodników z grupy Chemik Pustków i powiedział że na pewno wpadnie na maraton kibicować ;) A burza poszła bokiem.



Rano było mokro i zimno - jak to nad wodą © wlochaty


Trofeum :D © wlochaty


Zipy dobre na wszytsko © wlochaty


Piwko w centrum miasteczka, z parwej strony widać komendę policji © wlochaty


Schody do domu :D © wlochaty


Zaczynamy podjazd - dziura na dziurze © wlochaty


Co raz fajniej © wlochaty


:) © wlochaty


I już na szczycie - 1416m n.p.m. © wlochaty


Kościółek na szczycie © wlochaty


Panorama ze szczytu


Widok na Pietrosul (2303m) z centrum Borsy © wlochaty


Boczne drogi w Rumuni - dojście na camping © wlochaty


Spanie na ogrodzie © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
102.00 km 0.00 km teren
05:20 h 19.12 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:36.0
HR max:154 ( 78%)
HR avg:113 ( 57%)
Podjazdy:1100 m
Kalorie: 2174 kcal

Rumunia, dzień 4 czyli żar leje się z nieba

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 3

Wstajemy kilka minut po 7, ogarniamy sprzęt i wyjeżdżamy o 9. Droga cały czas interwałowa. Po kilkunastu kilometrach robi się już nudna, 35km wzdłuż jeziora. Za każdym zakrętem wypatruje pewnego mostu. W końcu 11km za Hangu dojeżdżamy do zajebistego niebieskiego wiaduktu położonego nad polderami powodziowymi. Zanim jednak nim przejedziemy to jemy jakiegoś hotdoga, robimy drobne zakupy no i jazda. Po drugiej stronie zjeżdżamy na dół. Wody nie było tutaj chyba już bardzo długo, ludzie sobie tam piknikują, inni wypasają krowy. My przejechaliśmy obok wyrastającego znikąd diabelskiego kamienia i usiedliśmy w cieniu mostu sącząc piwko.
Wracamy do jazdy, teraz droga bardzo łagodnie ale systematycznie wznosi się do góry przez 140km. Na szczęście podjazdu nie czuć pod kołem. Po przejechaniu około 60km jest tak gorąco i sucho że ciężko jechać. Decydujemy się na przerwę. Zaopatrujemy się w zimne procenty i siadamy w cieniu nad rzeką. Leżeliśmy z 2 godziny. Jak przyszło wsiąść na rower to było jeszcze gorzej :D Po drodze zatrzymaliśmy się na lody a potem w Madei na obiad w restauracji gdzie znów spotykamy polaków.
Nadeszło trochę chmur więc jechało się ciut lepiej ale i tak leniwie. Jedziemy cały czas wzdłuż Bystrzycy, rzeka przypomina Poprad. Do domostw z drugiej strony wody prowadzą wiszące kładki które ledwo się trzymają, jest ich bardzo dużo. Droga zaczyna się psuć, asfalt zanika, wychodzą gołe betonowe płyty. Dochodzi troche dziur, piasku, żwiru itp., efekt jest taki że droga niczym nie różni się od drogi na budowie. Tłucze niesamowicie, amortyzatory pracują cały czas. Nie ma miejsca na namiot, dookoła same góry. Zaciekawiło mnie zagospodarowanie tych gór, od wioski pod sam las każdy kawałek łąki jest podzielony płotem, każde takie pole posiada drewnianą szopę. Są to pastwiska i magazynem na siano. Niby nic dziwnego ale te pola miały czasem nachylenie grubo ponad 50*, krowy wyglądały jakby miały się zaraz sturlać.
W końcu za wsią rozbijamy się 2 metry od rzeki i 2 razy tyle od strumyczka. Gotujemy wodę na zupki chińskie, pijemy i idziemy spać. To był chyba najgoretszy dzień.



widok z parkingu koło domku © wlochaty


Co kilometr stoją słupki z oznaczeniem drogi i odległościami do kolejnych miejscowości, bardzo przydatne © wlochaty


Cała droga dla nas © wlochaty


widok z przydrożnej górki © wlochaty



z lewej zapora z prawej PN Ceahlau z dwoma szczytami po 1900 i 1907m



raz do góra a raz na dół © wlochaty


Zabudowa w Hangu © wlochaty


Przerwa © wlochaty


rumuński krajobraz © wlochaty


uff, zimny prysznic © wlochaty


jest i nasz wiadukt © wlochaty


Ta kropka na dole to Micu vel Mielony :D © wlochaty


Znów to samo :D © wlochaty


odiwedzamy monastyr © wlochaty


nad wejściem © wlochaty


Czekamy na obiad w restauracji nad Bystrzycą © wlochaty


Zbyt gorąco na jazdę © wlochaty


Ogrodzone pola na górach © wlochaty


Uszkodzony most © wlochaty


Szukamy miejsca na spanie, w tle Pietros, 1791m © wlochaty


już w hotelu © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
117.05 km 0.00 km teren
06:17 h 18.63 km/h:
Maks. pr.:45.22 km/h
Temperatura:30.0
HR max:165 ( 83%)
HR avg:121 ( 61%)
Podjazdy:1524 m
Kalorie: 3314 kcal

Rumunia, dzień 3 czyli dwie przełęcze i wąwóz

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 2

Budzimy się rano o 7, jest przenikliwie chłodno, na namiocie siadła rosa. Wystawiam łeb na zewnątrz, Seba już był nad wodą, jest 10 stopni, wszystko mokre i oblepione ślimakami. Na asfalt wchodzimy o 8:30 i już jest ponad 20 stopni ale to się szybko zmieni. Seba na odwrót założył sakwy więc musieliśmy poczekać na przekładkę. Co chwilę coś mu spada z bagażnika. Droga cały czas pnie się do góry, robimy postoje. Na jednym z postojów chciałem sobie wyregulować przerzutkę. Niestety pomyliłem rowery i pokręciłem Sebie przy rowerze :D Na wysokości 1050m n.p.m. jemy śniadanie, w lesie po bokach pojawiają się resztki śniegu. Po prawie 19km podjazdu i 1,5h jazdy osiągamy przełęcz Bucin – 1287m w górach Gurghiu. Na drzewie wisi tylko stara tabliczka wrośnięta w drzewo, szlaki są zamazane, widać że turystyka górska jest tutaj prawie martwa.
Czas na długi zjazd ale trochę chłodny. Zjeżdżamy do Gheorgheni i szukamy Kauflanda. Mamy już prawie 50km więc wypada wypić kawe z automatu, potem piwko no i zjeść coś ciepłego. Posmakowało mi lokalne Mici czyli paluszki z mięsa mielonego za niecałe 5 Lei. Słońce już praży niesamowicie więc jedziemy dalej, trzeba zaatakować kolejną przełęcz ;) Przy wyjeździe z miasta Sebastian gubi butelkę z wodą, przyczepił ją spowrotem ale za 100 metrów gubi już wszystko prócz sakw czyli karimatę, śpiwór, namiot i kask… no i wodę :D Tym razem zamontowaliśmy to tak że już do końca trasy było ok.
Podjazd zaczyna się tuż sa miastem ale tutejsze podjazdy są długie ale delikatne, tego akurat nie było czuć przez długi czas, dopiero powyżej 1000m n.p.m. jest on odczuwalny. Po drodze korzystam ze źródełek, chłodzę głowe lodowatą wodą, jedzie się o wiele lepiej. Po pokonaniu 15km mniej lub bardziej męczącego podjazdu z serpantynami na końcu zatrzymujemy się na Pasul Pangarati 1256m n.p.m. (inna nazwa to przełęcz Bicaz). Co zastajemy na górze? Jeden szlak pieszy i stragan z miodem. Podchodzimy trochę wyżej do cienia skąd widać już fajne skały. Odpoczywamy chwile i ruszamy w dół. Wjeżdżamy do wąwozu Bicaz, drugiego co do najgłębszych w Europie. Zatkało mnie! Mega zajebiście. Opłaciły się wszystkie trudy żeby tutaj dojechać i zobaczyć do na własne oczy. Droga wije się razem z rzeką między skałami strzelającymi na 400 metrów w górę, co chwilę strome i ciasne serpentyny, ledwo udaje się wyhamowywać rower. Jest chłodno i wilgotno, dookoła stragany z duperelami typu dywan czy sweter lub plastikowe zabawki. Rzeka się kotłuje na jazach, obok na ścianach ćwiczą grupy wspinaczkowe. No jest po prostu nie do opisania. Kawałek dalej gdzie jest trochę więcej miejsca zatrzymujemy się na piwo, udało się dostać najlepsze piwo w Rumuni – Ursus w butelce. Spotykamy też polaków z Krakowa.
Pora się pożegnać z cudem natury, jedziemy dalej trochę pod wiatr. Po około 20km wjeżdżamy do miasteczka Bicaz. Wrażenie raczej przygnębiające. Wzdłuż drogi ciągnie się betonowa ruina jakiejś fabryki, ściany się walą, okna wybite, dookoła gruzy. Budynki mieszkalne nie remontowane co najmniej 20 lat, tynk odpada, pod sklepem żebracy bez butów. Ogólnie biedne miasteczko. Wyjeżdżamy w poszukiwaniu miejsca pod mokry namiot. Docieramy do zapory na jeziorze Bizac. Trzeba serpentyną wjechać na górę, ja już ledwo żyję, nawet na młynku się potwornie męczę. Za zaporą skręcamy za znakiem z namiotem. Okazuje się jednak że nic takiego tam nie ma, tylko pływająca restauracja i spadek 45* do wody, wracamy do drogi. Ani metra płaskiej ziemi – z lewej spadek do wody, z prawej góry. Po kilkuset metrach stoją domki, Seba idzie zapytać i za chwile mnie woła bo kobieta w recepcji nie zna żadnego angielskiego słowa. Coś tam nam narysowała. Z obrazka wynikało że w domku są 3 pokoje, jeden 3osobowy. Bierzemy go. Płacimy za niego wspólnie 70 Lei i o 18:30 zaczynamy się rozpakowywać.
Nie musimy się spieszyć bo mamy prąd, ciepłą wode itp. Więc na spokojnie gotujemy wodę, piejemy piwko na tarasie, jest przyjemnie. Już miałem nadzieję że się wyśpię ale Sebastian zaczął chrapać :D Po 1,5h podjąłem próbę spania na podłodze w korytarzu ale było twardo i zimno, wróciłem więc do łóżka i jakoś się udało hehehe ;)



poranne ślimaki © wlochaty


stojaki serwisowe © wlochaty


jedno z mijanych źródełek © wlochaty


Pasul Bucin © wlochaty


na zjeździe z p. Bucin pokazały nam sie kolejne góry które dziś przejedziemy © wlochaty


Wypłaszczenie © wlochaty


Mici czyli szybki obiadek © wlochaty


Centrum Gheorgheni © wlochaty


Seba gubi swój dobytek © wlochaty


Jaszczurka zjada suszoną żabę © wlochaty


Nie wiadomo co czeka za zakrętem © wlochaty


Odpoczynek nad Pasul Pangarati © wlochaty


do wąwozu już blisko © wlochaty


robi się ciekawie © wlochaty


wjeżdzamy © wlochaty


straganiki przy drodze © wlochaty


cały czas przy skalnych ścianach © wlochaty


:) © wlochaty


Zapora na jeziorze Bicaz © wlochaty


nasza chatka © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
106.68 km 0.00 km teren
05:21 h 19.94 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max:172 ( 87%)
HR avg:119 ( 60%)
Podjazdy:934 m
Kalorie: 2886 kcal

Rumunia, dzień 2 czyli mrówki

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 2

Po nocnym czuwaniu wstajemy dośćwcześnie, nie pamiętam o której ale w siodłach byliśmy już o 7:30. Jest trochę chłodno a nas czeka zjazd. Na dole przy stacji benzynowej stoi policja i bawi się sygnałem, włącza i wyłącza ku uciesze okolicznych mieszkańców. W jednej z wiosek wykorzystujemy przydrożną ławkę i jemy śniadanie. Kilku tubylców chciało z nami porozmawiać ale oni swoje a my swoje. Jeden gość zainteresował się moim lusterkiem ;)
Posileni kanapkami zaczynamy podjazd, robi się już dosyć ciepło. Na szczycie drogi, w lesie zatrzytmujemy się w Leonard Cafe i za 3 lei kupujemy espresso. Tego mi było trzeba. Kelnerka też jest nami zainteresowana, pyta skąd jedziemy itp., dodaje że była kiedyś w Polsce.
Jedziemy do Reighn, zatrzymujemy się pod Kauflandem. Mamy dużo czasu więc się nie spieszymy, w spokoju pijemy zimne piwko, rozmawiamy z gościem który sprzedawał etui do telefonów na parkingu. Następnie obieramy kurs na Sovatę, na zjeździe gdzie był v-max trójka dzieciaków wystawia rękę żeby przypić piątkę. Troche to niebezpiczne było z racji prędkości a dodatkowo dzieci wlazły prawie pod koło. Czym bliżej Sovaty tym więcej zdobionych bram do gospodarstw. Słońce przygrzewa już dosyć mocno, w Sovacie jemy pizzę. Dostaliśmy całkiem inną niż zamówiona ale mi było wszytsko jedno, ważne że mam jedzenie :D Jeszcze zakupy w Penny Markecie i powoli rozglądamy się za spaniem. Przejeżdżamy przez Praid – miasteczko turystyczne, pełno jedzenia i straganów, to tutaj zaczynają się góry. Kawałek za miatem znajdujemy fajne miejsce blisko drogi i rzeczki. Jest 33 stopnie o godzinie 16:45. Rozkładamy namioty i ogólnie ogarniamy się czyli mycie, gotowanie wody itp. A na koniec zimne piwo prosto z rzeczki :D Oczywiście atrakcją były mrówki które były wszędzie.



Zaczynają się ładne widoki © wlochaty


Rumuńskie wsie jakieś puste © wlochaty


W Reighn obok Lidla ztoją dwa kościoły, prawosławny i katolicki © wlochaty


Chłopiec odpoczywa w cieniu © wlochaty


Rumuńskie prądy © wlochaty


Odpoczynek przy sklepiku (Magazin Mixt) © wlochaty


Zjazd © wlochaty


Jedna z wielu zdobionych bram różnymi napisami © wlochaty


Czasami prócz dziur w drodze trzeba omijać krowy :D © wlochaty


Konstruuje lodówkę © wlochaty


Po robocie się nalezy :) © wlochaty


Wszechobecne mrówki miałem nawet w zupie © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
12.58 km 0.00 km teren
00:40 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:41.29 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:148 m
Kalorie: kcal

Rumunia, dzień 1 czyli wściekły pies

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 1

Z Rzeszowa wyjeżdżamy o 6 rano, czeka nas 600km jazdy, prawie 12 godzin. Na Węgrzech w Tokaju nawigacja zrobiła mi niespodziankę i objechaliśmy górę Tokaj dookoła ;) W Levelku tankujemy mega drogi gaz, 4zł/l… Na wjeździe do Rumuni celniczka rzuca „dziękuję, dowidzenia”, pani która sprzedaje winiety też żegna nas po polsku i wjeżdżamy na bardzo szerokie ale często remontowane drogi. Do Bystrzycy (Bistrita) dojeżdżamy o 17:40 ale okazuje się że tutaj jest 18:40 :D Zostawiamy samochód pod Kauflandem i wyjeżdżamy z miasta tuż przed godziną 20. Powoli się ściemnia, trzeba znaleźć miejsce do spania. Atakujemy serpentynkę i rozstawiamy namioty w lesie obok drogi ale tak że nas nie widać. Gasimy latarki a za chwilę przyszedł jakiś duży pies i zaczął szczekać, o 3 w nocy blisko namiotów coś spadło na ziemię z hukiem, majty pełne i czuwanie do rana :D



Spakowani, można ruszać © wlochaty


Jeszcze 220km © wlochaty


Wszędzie remonty © wlochaty


Bistriţa lezy u podnóża Karpatów © wlochaty


Możemy ruszać © wlochaty


Słońce zachodzi © wlochaty


Namioty stawiamy prawie po ciemku © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012