Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:827.42 km (w terenie 408.50 km; 49.37%)
Czas w ruchu:50:32
Średnia prędkość:16.20 km/h
Maksymalna prędkość:69.82 km/h
Suma podjazdów:15179 m
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:43.55 km i 2h 48m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
82.37 km 60.00 km teren
06:20 h 13.01 km/h:
Maks. pr.:53.87 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2530 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy S4, istebna D6

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 26.06.2011 | Komentarze 9

Wstajemy o 7:30, Pogoda robi sie nawet ładna. Przyswajam wczorajszy makaron z mikrofalówki, ubieramy sie i wychodzimy szybko nasmarować łańcuchy. Szkoda że nie chciało nam sie wczoraj. Okazuje sie że przedni hamulec Damiana rozwalił sprężynę między klockami więc jedzie na pół gwizdka. Ważne że hamują. Kilka szprych w przednim kole lata też luźno i tuż przed startem pożyczamy narzędzia i dokręcam mu szprychy. Damian ustawił się w drugim sektorze a ja w trzecim.
Już na 20 kilometrze na zjeździe, gdzie przesadziłem z prędkością zauważyłem że urwała mi sie guma mocująca czujnik licznika więc miałem kilka minut postoju. Scyzorykiem odciąłem kawałek gumowego ściągacza na plecaku i naprawiłem sprzęt. Ale ogólnie Jakoś tego etapu nie pamiętam zbyt dobrze, pamiętam pierwszy bufet, jakos sie jechało. Dotarłem do podjazdu na Klimczok. Nie był zbyt długi. Może dla tego że już byliśmy na sporej wysokości. Po prawej stronie widziałem Skrzyczne - spora górka, mieliśmy tam jechać. W sumie byłem przekonany do samego końca że tam pojade ale okazało się że aktualne mapy zostały na stronę wrzucone dosyć późno a my bazowaliśmy na "starszych wersjach" :P.
W każdym razie zaliczyliśmy Klimczok (1117m) a dalej Stołów (1035m).
W Brennej mamy już przejechane ponad 40km a mnie zaczyna dopadać jakiś kryzys.
Żywej duszy nie ma ani z tyłu ani z przodu, trasa jakaś dziwna interwałowa choć wydawała sie płaska. Pogoda się zaczęła psuć. Nic mi się nie chciało w efekcie czego łatwe podjazdy szedłem z buta a ż po kilku kilometrach doszła mnie niemiecka grupka której próbowałem usiedzieć na kole. Zawsze to jakas motywacja do jazdy. Ogólnie odcinek między 1 a 2 bufetem był jakiś taki opustoszały.
Ale jak już wpadłem na drugi bufet to dobrze, teraz fajny zjazd do Wisły Malinki, przeprawa przez zaporę nad J. Czerniańskim i podjazd na Przeł. Szarcula asfaltem. Miałem już jakieś 67km za sobą więc 10km do mety. Zaczyna sprint i na owych asfaltowym serpentynach mijam kilka ludzi.
Chyba jestem juz blisko bo jade po terenach które zdążyłem poznać przez ostatnie dni. Ostatnie kilka kilometrów to ta sama trasa co na 1 i 3 etapie czyli okropne błoto. Ale już z uśmiechem na ustach jade do mety. Mój sprint 10 km jednak nie miał 10 km bo akurat dzis trasa miała tyle ile podał organizator czyli 72km.
Mijam taśmę pod balonami z czasem 6:13:06 i 281 miejscem w open i 66 w M2, spiker wyczytuje moje nazwisko a ja odbieram koszulkę Finishera! JEST! Udało się osiągnąć cel o którym myślałem od ponad roku.
Banan z gęby do końca dnia mi nie znikał. Umyłem rower, dojechałem na nocleg. Damian już odpoczywa na miejscu ale okazało się że na którymś zakręcie rower wyleciał mu z pon dupy i kamienie załatwiły mu 4 szwy na lewym udzie.
Umyłem się i zjechaliśmy samochodem na ostateczną dekorację i na zakupy.
Sprawdziliśmy wyniki generalne:
Wygrał Bartosz Janowski z łącznym czasem 15:52:37
Damian z czasem 21:13:51 zajął 94 pozycje w open czyli wszedł do pierwszej setki!
Mój czas to 25:27:44, 240 miejsce i 56miejsce w M2.
Koszulki finisherów otrzymało 335 osób czyli ponad setka odpadła (podobno startowało 450).

Podsumowując całą imprezę -
Prawdziwy sprawdzian z techniki jazdy, wytrzymałości fizyczne jak i psychicznej. Wielkie sito które zostawia niedzielnych bikerów a na kolejne etapy zostawia tych którzy na nie jednej górze już byli. Podjazdy sprawiały że mięśnie nóg paliły jak ogień a zjazdy po dużych kamieniach i korzeniach sprawdzały jaki ból rąk człowiek może wytrzymać. Podczas startów myślałem kiedy to się w końcu skończy, po tak ciężkich trasach w życiu nie jeździłem ale po założeniu koszulki finishera zastanawiam się czy może za rok nie zawalczyć o kolejną :)
Beskid Śląski dał mi niezła lekcję jazdy. Wiem ile mój organizm może wytrzymać, poprawiłem technikę zjazdów, na pierwszym etapie robiłem to dosyć nie pewnie i powoli a na ostatnim hamulców używałem tylko do kontrolowania stałej prędkości.
Spisał się też rower, który przecież zacząłem składać z myślą tylko o tym wyścigu aczkolwiek miałem problemy z przerzutką tylna i najniższa zębatką ale i tak nie użyłem jej ani razu :P Kurcze, teraz już wcale nie dziwię się, że ten wyścig utrzymuje się w czołówce najtrudniejszych wyścigów Europy...
Jako że na startach ustawiali sie ludzie z 20 krajów (tylko 210 polaków) miałem okazję zobaczyć trochę Europejskiego światka rowerowego. Maszyny za niebotyczne sumy robiły wrażenie zarówno osprzętem jak i wagą. Dużo 29erów, co raz więcej carbonu i chyba większość fulli.

Ciekawy jestem czy ten trening życia przyniesie jakieś efekty na lokalnych maratonach. Przekonamy sie niedługo ;)

Edit:
PS. przy okazji na Beskidzkich szlakach zostawiłem 2kg masy ciała :P A każdy gram się liczy :D:D:D

mapa JPG



Zjazd z nawet łagodnym terenem © wlochaty


I znów nie wiem gdzie było robione to zdjęcie © wlochaty


Z bliska © wlochaty


Trochę błotka musi być © wlochaty


Gdzieś tam gdzieś © wlochaty


Zjazdy nie bybły miejscem do odpoczynku © wlochaty


Przed siebie © wlochaty


Koncentracja na zjadach to była ważna rzecz © wlochaty


Było trochę tych zjazdów :D © wlochaty


Finisher © wlochaty


:))) © wlochaty


Prowizorka :D © wlochaty


Rowery zasłużyły na odpoczynek © wlochaty


A my świetowaliśmy przy szampanie :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
86.21 km 62.00 km teren
06:43 h 12.84 km/h:
Maks. pr.:60.28 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2534 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy S3, Istebna D5

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 25.06.2011 | Komentarze 2

Taki ładny wpis miałem i się skasowało :P
Wstajemy o 7 i okazuje się że w nocy chyba padalo bo ciuchy nam n ie wyschły. Musiałem założyć spodenki z gorsza wkładką co owocowało bólem czterech liter :P.
W temperaturze 12 stopni i lekkim deszczyku dojeżdżamy na start i ruszamy asfaltem. Po prędkości początkowej widać że każdy już ujechany - 23km/h to nie wiele jak na pierwsze minuty jazdy. Na pierwszy ogień poszedł asfaltowy Podjazd na Ochodzitą (894m). Na zjeździe brakuje mi koncentracji i jadę bardzo asekuracyjnie czsami nawet sprowadzając rower po wąskiej ścieżce ostro opadającej w dół. Mijamy Koniaków i dojeżdżamy do Zwardonia gdzie zlokalizowany jest pierwszy bufet. Pierwsze 20km za mną więc czekam na poprawę samopoczucia bo zauważyłem że zawsze za pierwszym bufetem jedzie mi się znacznie lepiej niż na początku. No i faktycznie, wyszło kawałek słońca, ja doczepiłem się do Polki i jechaliśmy razem z 20 minut gadając o różnych duperelech. Taka chwila odpoczynku.
Niestety albo i stety chwila owa sie skończyła ale za to pojawił się drugi bufet. Wiedziałem co mnie dalej czeka więc zatrzymałem się na dłużej, ściągnąłem bluzę i pojadłem trochę żeby mieć siłę na wjechanie na najwyższy szczyt tegorocznego Trophy. Nachylenie podjazdu było racze cały czas identyczne więc wbiłem się w odpowiednie tempo 5-7km/h i darłem do góry nucąc sbie "dobry den, dobry den, to twoje radio heloł, helooł..." :D Podjazd który miał 4,5km i 700m pionu poszedł łatwiej niż sobie myślałem. Może dla tego że był w miarę suchy.
W końcu na szczycie -Wielka Racza - 1236m n.p.m. a nad nią niskie chmury, temperatura 8 stopni i widok na tatry. Ubrałem się w bluzę, zjadłem żela i ruszyłem na dół. W sumie to nie tak na dół bo zjazd był raczej interwałowy ale dosyć łatwy. Problemem była mżawka która siadała mi na okulary skutecznie utrudniając pokonywanie korzeni i kamieni.
Czym niżej zjeżdżałem tym cieplej sie robiło a chmury się rozpraszały. Ukazywały się fajne widoki, mijałem czasami pojedyncze osoby które zatrzymywały sie by popatrzeć a ja sobie jechałem dalej swoim tempem czyli bez przesady jeżeli chodzi o tempo ;) Minąłem trzeci bufet na Słowacji, przejechałem przez Lickovec i Tri Kopce (są zaznaczone na panoramie w tym wpisie) i kierowałem się ku Polsce. Już nie wiele brakuje mi do mety, może z 15km. Dojechałem do ostatniego bufetu i dostałem info że został mi nie całe 10km. Trzeba zacząć sprint bo za plecami mam potężną chmurę burzową ale wcześniej jednak schodzę z roweru i reguluje tylny hamulec bo wydaje okropne dźwięki. Ok, działa - trzeba napierać więc ostatni żel i banan poszły w użycie. Na zjeździe miam tych którzey wyprzedzili mnie podczas serwisu hampla i dre ile siły. W końcu wpadam na metę (76km) na 278 miejscu open i 70 w m2 z czasem 6:35:07.
Szybkie mycie rower, kilka bułek do plecaka i wio do domku. Deszczyk dopadł mnie minutę drogi przed noclegiem więc nie było źle ;)

Damian odjechał mi ponad 1,5h i już sobie lezy w pokoju przed telewizorem.
Mamy spora ochotę na jekies mięsko a nie chce nam się nic gotować więc z wyciągniętymi nogami i piwem w ręku czekamy na pizzę :P Zrobiło się tak leniwo, że nie chce nam się serwisować rowerów i odkładamy to na jutro rano.

Podsumowując etap - Technicznie dużo łatwiejszy od wczorajszego co nie znaczy jednak że jechało sie łatwo. Pogoda w kratkę obniżała morale do niskiego poziomu i trochę męczyła. Na szczęście nie złapał mnie deszcz ale widać było że rano padało na większości trasy.



Mapa JPG



Jakis tam widoczek uchwycony podczas postoju na toaletę :P © wlochaty


Wielka racza © wlochaty


Wielka racza - no to w dół :) © wlochaty


Podjazd na Ochodzitą © wlochaty


Przez las © wlochaty


Szybko! © wlochaty


Jeszcze szybciej :P © wlochaty


Kawałek łąki © wlochaty


Mostek tuż przed metą © wlochaty


I regenaracja ;) © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
112.27 km 85.00 km teren
08:12 h 13.69 km/h:
Maks. pr.:59.68 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3107 m
Kalorie: kcal

Mtb Trophy S2, istebna D4

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 24.06.2011 | Komentarze 6

W nocy znów padał deszcz. Budzimy się o 7 rano, jemy wczorajszy makaron z mikrofalówki (...), ubieramy się i wychodzimy o 9:20 na zewnątrz. Nowe klocki hamulcowe tra o tarcze więc koło obraca się z oporami. Nie ma jednak czasu na kombinowanie. Musimy w mieście jeszcze kupić wodę. Na szczęście grupka kolarzy pod sklepem kupiła 5L i im zostało więc nam dali. W tym momencie wyruszają wszyscy zawodnicy (godzina 9:30) aby dojechać 6km do Czech skąd przewidziany jest start. Na Przy naszym sektorze reguluje jeszcze przerzutkę Damianowi i ustawiamy się na stanowiskach. Ściągam rękawki i odliczam do startu etapu - najdłuższego i najtrudniejszego technicznie.
Na początek asfaltowy podjazd a następnie teren trawiasty. Gdy zaczynają się kamienie nie sposób jechać. Ciekawe czy czołówka dała radę. A to za sprawa dużych głazów i wąskich szczelin między nimi przez które teoretycznie można było jechać. Do tego było ślisko. Tak więc na przemian to z siodła to z buta i tak aż do Chaty Skalka przed która na wąskiej ścieżce trzeba było minąć się ze zchodzącą w dół grupą szkolną. Dalej niby w dół ale jednak nie bardzo. Cały czas wzdłuż graniczy czesko słowackiej czerwonym szlakiem. Masa błota, kałuż zasysających koła po osie a nogi po kostki, śliskich korzeni i drewnianych przepraw nad strumykami na których większość prowadziła - śliskie drewno jest jak lód. Kolejny etap zjazdu to bardzo wąska ścieżka z trawa pod kołem i kryjącymi sie pod nią niespodziankami w postaci Korzeni i kamieni a nawet głazów na których tylne koło zjeżdża ku dołowi prosto na prawie pionowe urwiska. Umęczyłem sie tam jak nigdy, dożo podpierałem się nogami. Te pierwsze 20km to był najtrudniejszy teren EVER !!!!
Mijam skode na czeskich blachach i stertę butelek po mineralce - pewno jakas pomoc dla czeskich zawodników więc jade dalej wypatrując bufetu. Podjeżdżam bardzo stromy podjazd przez jakieś 20minut patrząc na licznik. Rośnie we mnie nadzieja że na szczycie jest bufet - miał być na 45km o ile dobrze zapamiętałem. Niestety nie bardzo. Wciąż podjeżdżam ale już lżej na Biely Kriz a bufetu dalej niet. Zastanawiam się czy ta czeska skoda i woda mineralna to nie był bufet. Hmm nie no przecież bufety wyglądają inaczej. A co jeśli to była wpadka organizatora i bufet był prowizoryczny a ja się nie zatrzymałem?. Trzeba mi przyswoić trochę węgla więc obiecuje sobie że jak do 50 kilometra nie będzie bufetu to wyciągam batona. mija 51km, otwieram owe żarcie, otwieram a tu bufet! Ok, jeszcze nie ugryzłem więc chowam do kieszeni i zatrzymuję się w wiadomych celach.
Trasa leci dalej to w dół to do góry z pięknymi widokami ale nie bardzo mam czas się nimi napawać gdyż non stop muszę koncentrować się na tym co mam pod kołem. Drugi dzień próbuje do kogoś zagadać. Wczoraj trafiłem na niemca więc nici z tego. Dziś Trafiam na Rosjanina. Pyta ile do mety i ile do bufetu. Odpowiedziałem i na tym gadka się skończyła bo mu odjechałem :) Dojechałem w końcu do trzeciego bufetu. pojadłem, popiłem i ruszyłem dalej. Znów licznik wybił dystans na którym ukazać miał się baner mety- nic z tych rzeczy. Zrozumiałem że trasa była liczona gps'em więc musi być różnica między tym co podał org a tym co widzę na liczniku. Ostatnie kilka kilometrów to w miarę łagodne jak na te tereny drogi szutrowe a na samym końcu bardzo ostry zjazd łąką i skret 90 stopni do mety. Trochę zaszalałem z radości i napędziłem się tak że na owym zakręcie nie wyrobiłem i zatrzymałem się za taśmą :P
Po finiszu tego etapu zalałem jeszcze bidon sokiem z gumijagód i udałem się na 6cio kilometrowa podróż na polską stronę gdzie odbywały się dekoracje i dawane były posiłki regeneracyjne. Umyłem bajka, zapakowałem 3 kanapki do plecaka i z mozołem wspinałem się w kierunku naszego noclegu.
Ten etap był chyba najbardziej selektywny. Weryfikował sprzęt, umiejętności bikera no i psychikę. Prawdziwa rzeźnia jezeli chodzi o technikę! Bywały odcinki że przez 20-30 minut ani na sekundę nie można było popatrzeć nawet na licznik bo oderwanie wzroku od podłoża mogło skończyć się bardzo źle. Nie da się tego opisać - hardcore. Ale w chwilach których rower darłem rękami widziałem tereny jak z filmów rowerowych lub czasopism. Jednak Czeskie lasy to istny raj dla endurowców. Na HT trochę ciężej. Szkoda że nie było fotografów na tych ciężkich odcinkach ale nie dziwie im się - nawet z buta było cięzko.
Wieczorem dalej przezywałem ten teren - jak to możliwe że coś takiego istnieje i że kazali nam tamtędy jechać. Może się powtórze ale warto - Techniczny kosmos.
W siodle zeszło mi 7h20min i dojechałem na 244 miejscu open i i 67 w M2 (trasa 89,5km)

mapa JPG



Pierwsze kilometry terenu © wlochaty


Takie tereny były chwilowym odpoczynkiem © wlochaty


takie zjazdy tez były proste © wlochaty


Łąki... © wlochaty


Odludzie © wlochaty


W grupie jeździlo się lepiej © wlochaty


Po wyciegnietej nodze wnioskuje że szykowałem sie no skretu © wlochaty


Miedzy pierwszym a ostatnim kilometrem :) © wlochaty


do przodu © wlochaty


Przez zmierzchem smarowanie łańcucha przy piwku © wlochaty


A później analiza kolejnego etapu © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
80.87 km 65.00 km teren
05:48 h 13.94 km/h:
Maks. pr.:56.37 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2458 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy. S1, Istebna D3

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 23.06.2011 | Komentarze 6

Nocna burza trochę nas niepokoiła. Wiadomo juz że będzie mokro ale oby nie padało pod czas wyścigu. Wstaliśmy koło 9, zjedliśmy makaron z dżemem i o 11:20 pojawiliśmy się na starcie. Szybka kawa i ustawianie w ostatnim sektorze. Start punktualnie o 12 - ruszyli! Wspinaliśmy się szeroką drogą biegnącą przez zbocze góry. Pojawiało się co raz więcej kamieni a co za tym idzie co raz więcej osob łapało kapcie. Co chwile ktoś ściągał koło. Po 10km wjeżdżamy na Wielki Stożek (978), następnie na Czantorię (995). Ostatni odcinek przed Czantorią to masa kamieni wielkości pięści albo większych. W dodatku śliskich więc nie próbowałem kierować rowerem. Po prostu pedałowałem a on jechał gdzie chciał. Dobrze że droga była bardzo szeroka. Gdzieś w okolicach szczytu poczułem że tylne koło coś miękkie - okazało się że przebiłem oponę ale mleczko w jej wnętrzu pozwoliło na dalsza jazdę bez zsiadania. Na zjeździe przód wpadł mi w koleinę i ładnie poturlałem się po trawie. Gleba niegroźna, raczej śmieszna ale z plecaka wyleciały mi imbusy.
W końcu dojeżdżamy do Wisły na pierwszy bufet. WOW! Jak szwedzki stół. Ciastka, pomarańcze, grejpfruty, banany, chipsy bananowe, rodzynki, suszone morele, woda i powerade. napycham gębę, tankuje powerade i jade dalej dłuuugim asfaltowym podjazdem na Orłową(813). Regularnie wyciągam z kieszeni to banana, to żela i spokojnie sobie jadę i pamiętam o utrzymywaniu wysokiej kadencji - byle tylko nie zakwasić mięśni. Mijam drugi bufet i powtarzam czynności z poprzedniego :) Jestem już co raz bliżej mety. Na liczniku 53km więc zaczynam przyspieszać. Ale po przekroczeniu 62 kilometra nie widze mety. Zjeżdżam dalej po wystających na 10cm korzeniach. Jadę asekuracyjnie. Nie chciałbym zakończyć imprezy na pierwszym etapie. Szybsze tempo daje się we znaki więc znów zwalniam bo nie wiem kiedy zoabcze mete.
Jest, rzeczka którą mijałem wczoraj to zwiastun ostatniego kilometra. Niestety ostatni kilometr to jedno wielkie bajoro w lesie ale nie można wrócić czystym :) Słysze już spikera, przekraczam drewniany mostek i mijam metę.
Po wyścigu na regenerację biore kilka kanapek i 2 butelki powerade'a. Myje rower na jednym z ośmiu stanowisk i spokojnie wracam an nocleg 4,5km pod górę. Damian juz jest na miejscu, przyjechał 40 minut wcześniej. Wieczorem Smarowanie łańcucha i wymiana klocków hamulcowych na nowe bo tamte już się kończyły. Musiałem też dorobić zabezpieczenie przed wykręceniem się klocków bo oryginalne poleciało gdzieś w trawę. Wieczorem jeszcze z Damianem po piwku z okazji jego urodzin a ciężko było je dostać w świeto. Nawet stacja benzynowa była zamknięta.
Dotarłem na 202 pozycji open i 60 w m2 z czasem 5:19:32

Mapa JPG


Po nocnej burzy pogoda się poprawiała © wlochaty


Mijesce startu © wlochaty


OPTeam w sektorze © wlochaty


gdzieś na trasie © wlochaty


gdzieś na trasie © wlochaty


trochę zjazdu © wlochaty


Łagodne korzenie © wlochaty


w dół © wlochaty


W stronę Stożka © wlochaty


Wszyscy na kole :D © wlochaty


Ciągle mnie gonią :P © wlochaty


Przez lasy © wlochaty


Przez wody © wlochaty


I znów przez wody © wlochaty


I w końcu na mecie © wlochaty


Pora na wymianę © wlochaty


Zabezbieczenie :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
27.31 km 1.50 km teren
01:18 h 21.01 km/h:
Maks. pr.:62.26 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:530 m
Kalorie: kcal

istebna dzień 2

Środa, 22 czerwca 2011 · dodano: 22.06.2011 | Komentarze 1

Wczoraj padła decyzja o odwiedzeniu sklepów rowerowych i serwisów ponieważ Damian musiał kupić dłuższą sztycę i inne opony. Trzeba też było dociągnąć szprychy i dolać plynu do hamulców. Jedziemy więc samochodem najpierw do Wisły. Tutaj jednak nic ciekawego nie znajdujemy a wręcz spotykamy się z opinią iż koła 29" to jakieś Fisherowskie wynalazki. Kolejny cel do ustroń. Udało się zostawić rower w serwisie Gregorio - przedstawiciela na Polskę firm marzocchi i formula. Do odebrania był o godzinie 16 czyli mamy 3 godziny na rowerowe i spożywcze zakupy. Jedziemy więc do Bielska-Białej bo tam jest Twomark - konkretne centrum rowerowe. Przed wjechaniem do centrum zahaczamy jeszcze o Decathlon. Dokupiłem trochę koksu :p 0,5kg napoju w proszku i 4 batony energetyczne. W centrum miasta ciepłe jedzonko i zakupy makaronów, bananów itp :) Znaleźliśmy też Twomark. Nie powiem, wyposażenie mają konkretne - jest yto przedstawiciel firmy Specialized na cały kraj. Na zakupach i rozmowach zeszło nam tam godzinę! Udało się dostać sztycę i opony do 29era. Wróciliśmy do Ustronia po rower a później do Istebnej. Szybka zmiana kapci i sztycy + innych pierdół i o godzinie 19 jedziemy na krótki trening. Najpierw oczywiście zahaczyliśmy o biuro zawodów żeby odebrać pakiety startowe. Zahaczyliśmy się z grupą czeskich szosowców i po chwili odbiliśmy w teren a potem znów na asfalt. Droga skończyła się przy czyimś domu więc wróciliśmy częściowo terenem żeby Damian mógł sprawdzić przyczepność opon na kamieniach i swoje ręce na sztywnym widelcu :) Dla mnie to był nie łatwy kawałek zjazdu ale cóż... kilka dni później nie naciskałbym nawet hamulców :)))
Później jeszcze krótka rundka po okolicznym lesie i na nocleg.
Pogoda była bardzo ładna ale o północy przyszła spora burza i nie dała spać



Rowerowy akcent na noclegu © wlochaty


Trzeba się reklamować :P © wlochaty


Zapas na 4 dni © wlochaty


Wymiana opon. Udalo sie uszczelnić pompką samochodową :D © wlochaty


Gromadka przed biurem zawodów i serwis rowerowy - za free © wlochaty


Damian na pograniczu polsko czeskim © wlochaty


Jakiś tam widoczek © wlochaty


Jest numerek :D © wlochaty


Mistrzem w skladaniu panoram nie jestem no ale dodam ją :P Widok z naszego mieszkania z kilkoma górkami.



Dane wyjazdu:
42.82 km 1.50 km teren
02:07 h 20.23 km/h:
Maks. pr.:69.82 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:620 m
Kalorie: kcal

istebna. Dzień 1

Wtorek, 21 czerwca 2011 · dodano: 21.06.2011 | Komentarze 2

Po 6 godzinach jazdy samochodem i błądzeniu przez nawigację w końcu docieramy do Istebnej po godzinie 18. Szybko rozładowujemy auto, przebieramy się i ruszamy na lekki rozjazd (34,28km). Ładujemy asfaltem przed siebie. Troche na nas chlap[ie z kół bo niedawno przestało padać. I tak jedziemy i jedziemy aż dojechaliśmy do Trójstyku polsko-czesko-słowackiego. udajemy się na słowacką stronę zobaczyć jak wygląda tutejszy las. Damianowi koła kręcą się w miejscu. Złożony dzień wcześniej 29er na sztywnym widelcu miał opony kompletnie nie przystosowane do tych warunków. Pełno korzeni okropnie śliskich. Praktycznie na każdym koło się uślizguje na bok. Wracamy więc spowrotem aby zdążyć zrobić małe zakupy. W sklepie kupujemy coś na kolację i śniadanie i wracamy na przysiółek Leszczyna. Niestety było już po godzinie 21 i robiło się ciemno. Jadąc przez las minęliśmy znak przy którym mieliśmy skręcić i pojechaliśy prosto. Jedziemy i jedziemy i coś nam nie gra. Wyjechaliśy na jakimś dziwnym skrzyżowaniu ponad lasem. Kurde, nie wiemy gdzie popełniliśmy błąd więc jedziemy jakąś droga dół. Pytamy mieszkańca o droge i postępujemy zgodnie z jego wskazówkami czyli 3kmw dół i w prawo. Niestety coś te 3km się dłuży więc pytamy napotkanej dziewczyny ale ta nie wie gdzie jest Leszczyna. W tym momencie wpadłem na genialny pomysł uruchomienia pieszej nawigacji w telefonie :D Teraz już bez problemu ale po ciemku dojechaliśmy na nocleg :)


?130925572344608

Granica trzech państw © wlochaty


Słowacka ścieżka. Ciężko o jazdę na śliskich korzeniach © wlochaty


Dane wyjazdu:
11.90 km 0.00 km teren
00:39 h 18.31 km/h:
Maks. pr.:32.24 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wycieczka po rowerowych

Poniedziałek, 20 czerwca 2011 · dodano: 20.06.2011 | Komentarze 6

Kurde, mój budżet na rower w tym miesiącu przekroczyłem prawie dwukrotnie a to za sprawą nieoczekiwanych awarii. najpierw suport, teraz kask. W sumie mogłem go skleić ale to nie to samo. No i kask był przyczyną jazdy po sklepach, nawiedziłem 5 sklepów rowerowych, w każdym był jakiś fajny ale w ostatnim sklepie czyli fan sporcie wypatrzyłem cudeńko :D Alpina Splice L.E.
Miałem nie przekraczać 200zl ale nie mogłem sie powstrzymać. W końcu kasku nie wymienia się co sezon :P
Aha, na wszelki wypadek kupiłem 3 metry pancerza do przerzutek gdyby mity o codziennej ich wymianie okazały sie prawdą :D
Od jutra do końca tygodnia postaram się z komórki wrzucić dane po każdej trasie i może ze 2 zdania. Pełne relacje najwcześniej w poniedziałek :P

Stary Met Formula po 3 czy 4 sezonach zakończył żywot © wlochaty


Pęknięcie to główny problem © wlochaty


Nowy czapeczka :) © wlochaty


Dane wyjazdu:
107.89 km 42.00 km teren
05:14 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: kcal

Pierwszy wyścig MTB w Łańcucie

Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 18.06.2011 | Komentarze 7

W piątek rano dowiedziałem się o wyścigu MTb w Łańcucie z okazji akcji Polska na rowery. Ustawiłem się z Arturem na poranny wyjazd w celu sprawdzenia o co to chodzi bo wiedzieliśmy tylko że okrążenie ma 3,8km i 60m przewyższeń. Dojechaliśmy do Łańcuta, zrobiliśmy sobie lekkie śniadanie w parku i pojechaliśmy sie zapisać. Na miejscu ze 2 osoby z obsługi :D Byłem psychicznie i fizycznie przygotowany na 3, max 5 okrążeń a tu się okazuje że do wyboru są 2, 5 lub 10. Hmm, nie wiem czy mi sie bedzie chciało dymać 10 razy jedno kółko więc w celu przemyślenia pojechaliśmy objechać trasę. Wróciliśmy i zapisaliśmy sie na 10 okrążeń jak większość zawodników a było ich z 15 czy 17 :D Nie ma się co dziwić, jest to pierwsza edycja i prawie w ogóle nie była nagłaśniana.
Dostałem numerek 1 i o godzinie 10:25 ruszyliśmy spokojnym tempem. Na trasie były 3 mocniejsze podjazdy z czego na 2 można było wyjechać do połowy siłą rozpędu poprzedzającego zjazdu i jeden podjazd na początku pętli taki gdzie pod koniec nogi bolały. Ustawiłem się trzeci i jedziemy. N pierwszym szczycie ostro skręt w lewo w dół niestety dwóch zawodników pojechało prosto więc ich zawołałem a sam wykorzystałem sytuację i wskoczyłem na 1 miejsce. No i w sumie tyle, trzymałem tą pozycję cały czas dublując kilku starszych panów. Na półmetku tankowałem bidon przy mecie a Artur który dziś miał gorszy dzień dał mi banana. Mam nadzieję że pójdzie za t do nieba :D W sumie jak bym nie zjadl to pewno pod koniec bym ledwo jechała a tak to kręciłem caly czas na równym tempie przez 10 okrążeń. Trasa łatwa technicznie, kondycyjnie też nie była ciężka. Ogólnie bardzo fajnie z koleżeńską atmosferą :) Przyjechałem z czasem 1:46 (średnia 26km/h) a 3 minuty za mną przyjechał Pan Misiek który złapał 2 gwoździe i jedno okrążenie jechał na rowerze Artura.
Zawody potraktowałem jako dobry trening.
Po wyścigu pojechaliśmy na lody a potem pod wiatr do Rzeszowa i setka przebita razem z wczorajsza wizyta u Seby.

ps. Pod czas dekoracji rower oparty o siatkę przewrócił sie kierownicą na kask i go troche rozłupał :(

ps. Na wyścigu była telewizja Łańcut więc jak coś będzie na necie to wrzucę ;)
jest pudło © wlochaty


Pierwszy raz pierwsze miejsce :P © wlochaty


Mała grupka czyli zawodnicy + organizacja :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
16.40 km 0.00 km teren
00:44 h 22.36 km/h:
Maks. pr.:38.05 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zakładanie tublessów i praca

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 17.06.2011 | Komentarze 2

Wczoraj przyszła mi paczka z zestawem Tubeless. Pojechałem do Wojtka żeby mi pokazał jak to zrobić nie psując niczego. Zaczęliśmy od przedniego koła. Wywalamy dętkę i opaskę, przyklejamy taśmę dwustronną, następnie gumowa opaskę uszczelniającą, zakładamy zaworek, nakładamy oponę, wlewamy mleczko, zakładamy resztę opony i chwila prawdy - pompowanie. Coś nie bardzo chce się uszczelnić wiec brzegi obręczy smarujemy płynem do naczyń z wodą i pompujemy ponownie. Zaskoczyło. Powietrze się utrzymuje więc bijemy do 3,5at.
Kolej na tylne kółko. Zainstalowanie zestawu poszło sprawnie, gorzej z pompowanie. Za nic opona nie chce się uszczelnić. Mleczko wypływa mimo sporej ilości płynu do naczyń. Potrzebne większe ciśnienie a takie oferuje tylko kompresor. Ubraliśmy się więc i z rowerem w jednej ręce i kołem w drugiej szliśmy na nogach przez pół miasta na stację BP bo na Shellu kompresor jest zepsuty a wszystkie warsztaty mechaniczne w okolicy już zamknięte. Ludzie coś na nas krzywo patrzyli :D Na stacji opona załapała natychmiastowo. W 5 sekund nabiło 4at. Jazda z takim ciśnieniem powoduje że czuję każdy kamyczek :D
Według moich nieprecyzyjnych wyliczeń zaoszczędziłem jakieś 160-180g a cały rower waży około 10,65kg. W lipcu postaram się zejść do 10,5kg jeżeli nie złapie żadnej awarii w Beskidach :)

Klejenie obręczy © wlochaty


Dane wyjazdu:
11.18 km 0.00 km teren
00:29 h 23.13 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

praca+

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 4

Trasa do pracy i spowrotem.
W pracy korzystając z małej ilości zleceń miałem czas na testowanie mostka. Ustawiłem go do góry nogami tak i problem krótkiego mostka znikł. Jeździ się trochę lepiej ale jakoś tak nisko. W sumie z 3 cm obniżyłem kierownicę.
Powórt z pracy nową, jeszcze nie otwartą ściezką rowerową. Szkoda ze nie leci ona przez cae centrum a tzlko od mostu lwowskiego do zamkowego.
Za chwile zakladam tublesy

serwis w pracy © wlochaty


do domu © wlochaty