Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
12.59 km 0.00 km teren
00:33 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

coś tam po mieście

Czwartek, 24 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 3

czyli tu i tam coś pozałatwiac.
A poniżej miszcz nad miszczem.
Na tym skrzyżowaniu przyjezdni czasem głupieją co dobrze oddaje zdjęcie ;D
Skrzyżowanie obwodnicy z wylotówką na Dynów

jak on to zrobił ? © wlochaty


Dane wyjazdu:
27.76 km 12.00 km teren
01:27 h 19.14 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:350 m
Kalorie: kcal

awaryjne popołudnie

Wtorek, 22 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 5

ładne popołudnie zachęciło na krótkie wyjście, wypadało sprawdzić czy po zmianie haka wszytsko jest ok. Najpierw Zalesie gdzie spotkałem Micia, dalej podjazd na Matysówkę, las słociński, Magdalenka i zjazd do Chmielnika. Przerzutka na niektórych przełożeniach nie pracowała tak jak powinna. Na zjeździe zupełnie przypadkowo zrobiłem lekki obrót korbą a tu coś mi opór stawia. Patrze a tu przerzutka w nienaturalnym położeniu. Zatrzymałem się i stwierdziłem brak górnego kółeczka :/ Na szczęście leżało kilkanaście metrów za mną. Zacząłem to składać do kupy ale śrubka jakby za krótka, nie łapie gwintu, nie wiem czemu teraz nie chciało się złapać jak było dobrze. No ale skręciłem to nieco dłuższą śrubką wykręconą z otworów na koszyk.
Teraz to w ogóle ledwo co to pracuje, wózek totalnie pogięty, muszę przed weekendem poświęcić rowerowi więcej czasu.
Powrót przez podjazd na Łany i zjazd serpentynką.



sie rozleciało © wlochaty


Dane wyjazdu:
16.69 km 0.00 km teren
01:19 h 12.68 km/h:
Maks. pr.:33.50 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

kapitan hak

Poniedziałek, 21 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 2

po pracy wybrałem się na poszukiwania haka do gianta. Najpierw Hoffman bike - nie ma. tak myslałem. Dalej NSB - nie ma. Szok.
Pozostał tylko Giant gdzie hak kosztował 47zł :/
Na powrocie na plantach spotkałem kolegę i powrót już spacerkiem


Dane wyjazdu:
119.50 km 30.00 km teren
06:12 h 19.27 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:31.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:129 ( 65%)
Podjazdy:2125 m
Kalorie: 3767 kcal

Konfederatka

Niedziela, 20 maja 2012 · dodano: 20.05.2012 | Komentarze 4

kilkanaście minut po ósmej razem z Miciem, Sebą i Arturem pojechaliśmy zobaczyć niejaką konfederatkę czyli skałkę w Woli Komborskiej.
Na rozgrzewkę Grochowiczna i Czudec. Dalej przez Podzamcze na Kopalinę.
Po asfaltowym zjeździe do Niebylca pojechaliśmy do Konieczkowej i Lutczy. Tam z racji ponad 30 stopni idziemy pod sklep na owocowe piwko. Sebie w plecaku przebiła sie puszka, miał chłodzenie pleców :D Później szukaliśmy skrętu na Strzałówkę i dopiero jakaś kobita nam powiedziała gdzie się skręca, rzuciła na koniec że nie wie czy my tam rowerami damy rade i lepiej żebyśmy zostawili rowery na dole... ahahaha bitch please :D Atakujemy podjazd, żar leje się z nieba, miejscami trochę błota a pod koniec ściana nie do podjechania więc spacerek na szczyt. Fajnie tam, można kiedyś ognisko zrobić. Ale nie ma co siedzieć i się rozpuszczać na słońcu. Zaczynamy zjazd do jakiejś wioski. Zjazdy super, tereny bardzo przypominają te bieszczadzkie. We wsi szukamy kolejnej drogi patrząc to na mapę to na gps. Znalazła się droga ale miejscami nachylenie 20%, myślałem że uschnę.
W końcu dojeżdzamy do głównej drogi i szukamy pierwszej skały - Maczuga. Sprawdzamy pierwszą lepszą ścieżkę i jest. Fajny kamyczek chociaż maczugi nie przypomina. Wracamy się kawałek i szukamy głównego celu czyli konfederatki. Zero oznaczeń chociaż przy wjeździe do lasu stoi tablica z informacjami o skale. Sprawdzamy kilka rozwidleń, dopiero za 4 razem znajdujemy. Ciekawa formacja, nazwa pochodzi od czapki noszonej przez konfederatów. Mi tam raczej Elvisa przypominała :P
Wracamy do głównej i zjeżdżamy do Domaradza, pasowałoby coś zjeść przed podjazdem ale sklepy zamknięte. Jedziemy więc przed siebie z nadzieją że coś będzie otwartego. W między czasie Artur odbija już na Rzeszów a my we trzech rzucamy się na mega katorżniczy asfaltowy podjazd. Chyba z 6 czy 7km ale za to w tym słońcu to ledwo co się da jechać. W połowie powoli odcina mi prąd z głodu. Dopiero w gwoźnicy jakiś chłop otwiera dla nas sklepik a my wykupujemy ostatnie pączki. Trzeba zasuwać bo idzie burza.
Podjechaliśmy na Patrię, zaczęło grzmieć i trochę kropić. To była moja najkrótsza wizyta na szczycie, może z 2 minuty i wio na dół bo pogoda robi się kiepska. Gdzieś na zjeździe w tylne koło wpada mi kawał badyla. Coś trzasnęło i słyszę że coś nie tak, dobrze że odruchowo zablokowałem koło bo mógłbym nie mieć szprych. Urwało mi hak, wyrwało górne kółeczko z wózka i wrak przerzutki wleciał między szprychy. Dobrze że Miciu miał przerobiony hak od BH, okazało się że jak go docisnę nakrętką ośki to się nawet trzyma. No i tak pojechaliśmy na Zimny Dział i do Przylasku. Powrót przez Budziwój.
Fajna trasa, nowe tereny. Fajnie że w końcu udało mi się wybrać na całodniowy wyjazd i poznałem coś nowego. Najdłuższa trasa w tym roku, przewyższenia tak samo. No a hak urwałem pierwszy raz w życiu i chyba pierwszy raz w życiu nie wziąłem zapasowego :D




pierwsza pauza © wlochaty


ledwo rozgrzany czyli szaleństwo na podjazdach © wlochaty


Końcówka podjazdu na Kopalinę © wlochaty


Jeszcze nie otworzył a już rozlał... oj Seba Seba :D © wlochaty


Strzałówka © wlochaty


Zjazdy bieszczadzkie © wlochaty


Maczuga © wlochaty


Konfederatka.. albo elvis © wlochaty


Seba sparwdza cojest z drugiej strony :D © wlochaty


widok na burzę z Patrii © wlochaty


25km przed domem :/ © wlochaty


Dane wyjazdu:
46.75 km 10.50 km teren
01:54 h 24.61 km/h:
Maks. pr.:68.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:178 ( 90%)
HR avg:145 ( 73%)
Podjazdy:320 m
Kalorie: 1332 kcal

Po juwenaliach...

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 19.05.2012 | Komentarze 3

... ciężko było wstać przed godziną 13. Wyszedłem dopiero po 15.
Najpierw przylasek, potem lasem do Błażowej. Objechałem całe miasteczko żeby znaleźć otwarty popołudniu sklep. Kupiłem batonika, piwo i usiadłem na stadionie. Miałem jechać do Dylągówki ale stwierdziłem że jak jutro ma być 100km+ to dziś nie będę szalał i grzecznie wrócę do domu. I tak głównie asfaltem przez Borek i Kielnarową sobie wracałem. Na Sikorskiego droga zablokowana przez świeży wypadek więc jak już ominąłem gapiów to miałem cały pas dla siebie.



stadion w Błażowej © wlochaty


Dane wyjazdu:
68.08 km 61.00 km teren
03:09 h 21.61 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max:191 ( 96%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy:580 m
Kalorie: 2304 kcal

Cyklokarpaty #2 - Pustków

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 17.05.2012 | Komentarze 5

Pogoda pochmurna, 13 stopni, wyjeżdżamy przed 9 i po 50km jesteśmy w Pustkowie. Kolejna odsłona Cyklokarpat przed nami... a może raczej Cykloplaży. Niespodzianka pierwsza - aby zaparkować samochód trzeba przejechać przez wysoki krawężnik, prawie zostawiłem wydech, wysadziłem wszystkich z auta i jakoś wjechałem. Niespodzianka 2 - kolejka na godzinę stania, chłopaki stali za mnie a ja rozpakowywałem rowery, niespodzianka 3 - 50 minut opóźnienia na starcie.
W końcu ruszamy o 11:50, start honorowy jakieś 3km i tutaj vmax.
Wjechaliśmy w teren - piasek, las, piasek i las, las i piasek, las i las, piasek, patyki, korzenie, las i PŁASKO. Pierwsze 30 km miałem średnią 26km/h ale później dopadł mnie jakiś kryzys, trasa bardzo monotonna, non stop las i piach. Jechało mi się co raz gorzej. Irytacja sięgała zenitu kiedy trzeba było jechać (czasem prowadzić) po rozkopanym piachu. Koła tonęły, rower myszkował, no nie dało się jechać. Nienawidzę jeździć po takich piaskownicach. Piasek męczył niesamowicie. Nie było kiedy sięgnąć po bidon bo cały czas tłukło, nie było kiedy odpocząć bo nie było zjazdów, trzeba było kręcić od startu do mety. Nigdy więcej nie wybiorę się na płaski maraton. Nie umiem i nie lubię. Brak doświadczenia w takim terenie sprawił że nie potrafiłem rozłożyć sił i wynik był tragiczny. Punktów jeszcze nie ma (4 dni po zawodach!) ale będzie to pewnie jeden z gorszych startów w tym sezonie. Niestety.
Dekoracja: ponad 3h. Najpierw nagrody za sprint z Rzeszowa, potem za wyścig z Rzeszowa, potem gadka lokalnych działaczy w garniturach, potem deszcz i dekoracja Pustkowa. Jeszcze później tombola z durnymi pytaniami - zgarnąłem Slime 237ml. Nie chciało nam się czekać do końca losowania i poszliśmy do auta o 20:30 - kurde na 6 mam do roboty, chyba nie pośpię. W międzyczasie musiałem wyjechać z parkingu przy którym krawężnik był już mocno poturbowany przez zawieszania samochodów. Udało się przecisnąć z boku między latarniami i zjechać przez chodnik.

Dystans Mega (64,5km)
MM2: 30/42, czas 2:51:52
Open Mega: 75/170
45 minut starty

Na starcie wycieram szpika :P © wlochaty


borem, lasem © wlochaty


ledwo zipie © wlochaty


próbuje rozbujać się na stojąco © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
49.17 km 13.00 km teren
02:07 h 23.23 km/h:
Maks. pr.:66.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max:182 ( 92%)
HR avg:146 ( 74%)
Podjazdy:440 m
Kalorie: 1504 kcal

noga podaje

Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 10.05.2012 | Komentarze 1

Po wczorajszym kiepskim dniu, dzisiaj jechało się o niebo lepiej. Postanowiłem to wykorzystać i depnąć trochę mocniej, coś a'la trening na wypadek gdybym się zdecydował na niedzielny maraton. Podjazdy raczej siłowo. Najpierw przez Budziwój do Przylasku. Tutaj szukałem nowych ścieżek, jest ich pełno, ciągną się wzdłuż fajnego wąwozu, szkoda że miałem pod góre, niektórym odcinkom nie wiele brakowało do pionu, reszta miejscami przysypana liśćmi tak że koło zapadało się po oś ale i tak fajne single. Okazało się też że moje opony nic się nie trzymają na mokrej ziemi, miałem chyba z 4 uślizgi, rzadko mi się to zdarzało na poprzednich kapciach. Dalej Lubenia, Babica i podjazd czarnym szlakiem, Grochowiczna, Niechobrz Krzyż, Racławówka, Zwięczyca i powrót przez Lisią Górę.



wąwóz w Przylasku © wlochaty


Ulubiony element po każdej trasie :D © wlochaty


Dane wyjazdu:
42.87 km 17.00 km teren
02:08 h 20.10 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:19.0
HR max:181 ( 91%)
HR avg:134 ( 68%)
Podjazdy:490 m
Kalorie: 1354 kcal

pieskie życie

Środa, 9 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 2

dziwnie mi się na początku jechało na Giancie, jakoś tak lekko i niestabilnie :D Początek trasy przez wyciąg w Zalesiu, pierwszy pies - wilczur wyskoczył zza drzew, mało co nie umarłem z przerażenia, przeważnie to gonią mnie małe pieski a ten to było bydle, całe szczęście w kagańcu bo bym chyba był bez nogi.
Dalej Łany i zjazd lasem do Chmielnika tak jak na CK, singielek przypadł mi do gustu ale na dole mogłem spodziewać się niespodziewanego. Dojechałem do końca lasu i patrze czy są psy obok gospodarstwa. Są, i to trzy, jeden duży i dwa średnie! Biegną na mnie z zębami, odwracam się z rowerem i gnam w dół jakąś ścieżką, nie zajechałem daleko bo po 20 metrach ścieżka skończyła się na osuwisku. Patrze za siebie a te co raz bliżej. Już miałem z buta skakać na dół i uciekać ale zaryzykowałem. Wziąłem rower za kierownice i siodło i zamachnąłem się z nim w strone psiarni tak jakbym miał nim rzucić, te nic, stoją i warczą na mnie, czynność powtórzyłem jeszcze raz a potem rzuciłem patykiem w nadziei że potrafią aportować :D Ale chyba się tego roweru wystraszyły i uciekły. No ale co ? i tak musze koło nich przejechać bo nie chciało mi się do góry wracać. Pełna mobilizacja i jazda! gonią mnie jak szalone, ja akurat wchodziłem w nawrotke na mokrej trawie w międzyczasie odganiając je nogą. Jakoś uciekłem ale gacie pełne :D Dalej z Chmielnika na Borówki, zjazd do Borku, podjazd pod sanktuarium i dalej na WSiZ. Asfaltem w stronę Przylasku, tam piesek w stałym punkcie już czekał ale tego to ja już znam, wypne tylko buta i już ucieka. Z Przylasku zjazd nowym pseudoasfaltem do Budziwoja i na kładkę a później sprint wzdłuż zalewu i do domu.
A mówią że to w Rumuni trzeba uważać na psy...



Dane wyjazdu:
103.23 km 5.00 km teren
05:17 h 19.54 km/h:
Maks. pr.:49.65 km/h
Temperatura:32.0
HR max:163 ( 82%)
HR avg:118 ( 59%)
Podjazdy:981 m
Kalorie: 2431 kcal

Rumunia, dzień 6 czyli niespodziewany podjazd i powrót do domu

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 5

Wstajemy standardowo o 7, zostawiamy rzeczy i jedziemy w górę szlaku szutrową drogą do góry. Podobno gdzieś tam jest fajny kościół. Niestety po 2 km podjazdu Sebastianowi strzela szprycha w tylnym kole. Mamy zapasowe ale co z tego jak do szprycha od strony kasety? Nie da się się wyciągnąć bez klucza od kaset. Próbujemy wyprostować koło ale i tak ociera o błotnik więc ten zostaje zdemontowany. Jedziemy jeszcze do sklepu o o godzinie 10 wyjeżdżamy z miasta. Cały czas lekko w dół, w Moisei chaos. Z racji dnia targowego czułem się jak w indyjskich miastach. Konie stoją zaparkowane na środku drogi, kury trzepią piórami nad głowami, auta trąbią, ludzie chodzą środkiem drogi, korek, zamieszanie a w tle charakterystyczna rumuńska muzyka :D Za miasteczkiem odbijamy w lewo, jeden podjazd z serpentynami a kilkanaście kilometrów później kolejny już trochę trudniejszy. Wjechaliśmy na przełęcz Setref (825m). Zaczął się upał. Zjedliśmy po hamburgerze, do tego browarek, zabawa z pieskiem i dłuuuuuugi zjazd. Biedny piesek się tak do nas przywiązał że leciał za nami bardzo długo aż go zgubiliśmy na serpentynach.
Jechało się dobrze, trzymaliśmy fajne tempo, droga była w miare ok i zrobiło się monotonnie.
Jesteśmy już co raz bliżej Bystrzycy, znaki informują o 30km, później 20, 12 a tu nagle… Podjazd na 200m w pionie. Myślałem że padnę. Słońce już parzyło w ręce i nogi, sól wpływała mi do oczu, ledwo jechałem na młynku. To była bardzo niemiła niespodzianka. Ale później już zjazd do samego miasta. Przestał mi działać gdzieś tam licznik ale już się tym nie przejmowałem. Teraz myślałem tylko o tym czy samochód jest cały na parkingu. Wczoraj Adam opowiadał jak zostawił toyotę na wiosce na 2 godziny a ludzie od razu otoczyli samochód i zaglądali do środka. Przejeżdżamy całą Bystrzycę, wpadamy na parking iiii… JEST :D stoi jak stało tylko że kilka milimetrów kurzu się nazbierało. Zrobiliśmy zakupy, zjadłem Mici i o godzinie 18 ruszyliśmy.
Chciałem wyjechać z Rumuni przed zmrokiem ale niestety nie udało się. Po drodze na dość szybkiej trasie w nocy jechał zaprzęg konny. Niby nic dziwnego no ale była noc a gość miał tylko odblaskową kamizelkę i pochodnię! :D Mieliśmy się wstępnie zatrzymać na Węgrzech i przespać się ale komu się chciało rozkładać namioty w środku nocy. Przespałem się koło Świdnika 40 minut i 5:30 rano wjechaliśmy do Rzeszowa. To tyle:;)

Podsumowanie i garść przydatnych informacji.
Wyjazd bardzo udany, pogoda dopisywała cały czas. Romowie są bardzo mili, nie odnotowaliśmy żadnych biegających watah dzikich psów czy atakujących i kradnących dzieci. Kierowcy wcale nie jeżdżą jak szaleni, przeciwnie – wymijają z bardzo dużym zapasem miejsca używając wcześniej krótkiego klaksonu. Ceny są takie same jak u nas lub tańsze. Prawdą jest natomiast to że drogi są kiepskie, zwłaszcza w górach. Jadąc samochodem warto zabrać ze sobą koło zapasowe i przed wyjazdem sprawdzić zawieszenie samochodu. Co prawda bardzo często są tam zakłady mechaniczne i wulkanizacje ale dogadać się trudno. Mało osób zna angielski. Jeżeli chodzi o stacje lpg to w Rumuni z tym krucho, ja znalazłem w Satu Mare, 25gr drożej niż w Polsce, lpg na Węgrzech jest bardziej popularne ale kosztuje 4zł kiedy u nas 2,80zł. Po wjechaniu do Rumuni należy zakupić winietę ale jest tania – 15Lei za 7 dni.
Rumunię polecam każdemu kto chce zwiedzić ciekawe miejsca małym kosztem. Mi tydzień pobytu zamknął się w 350zł.



naparwa koła © wlochaty


Pietrosul o świcie © wlochaty


Amortyzator się przydał © wlochaty



Podjazd na p.Setref © wlochaty


ostatnie psojrzenie na zaśnieżone szczyty © wlochaty


i już na górze, opuszczamy Maramuresz © wlochaty


Parking © wlochaty


Wracamy w region Bystrzycy © wlochaty


Nowy kolega © wlochaty


Mostki z desek grubości 1,5cm. Kładka w Boguchwale to przy tym betonowy most :D © wlochaty


Fordeo dzielnie na nas czeka pod Kauflandem © wlochaty


Cała trasa
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
110.77 km 1.00 km teren
05:31 h 20.08 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max:175 ( 88%)
HR avg:117 ( 59%)
Podjazdy:1021 m
Kalorie: 2899 kcal

Rumunia, dzień 5 czyli cały czas do góry

Środa, 2 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 2

Wstajemy o 7, od twardego spania bolą mnie plecy. O 8:15 zaczynamy jazdę, kontynuujemy podróż betonowymi płytami, tak tłucze że nawet stare Dacie się sypią. Miciu zwinął ze środka drogi rejestrację samochodową. W końcu po ponad godzinie wjeżdżamy do Vatry Dornei. Zatrzymujemy się pod Unicarmem, robimy tam zakupy i wypadamy z miasta. Mocna kawa na stacji, kawałek główną dobrą drogą i odbicie w lewo. Dziur jako tako nie ma ale asfalt jest mocno pofalowany. Sebastianowi błotnik ociera o oponę, okazuje się że już trochę jej zdarło, bagażnik prawie odpadł. Pomogły zipy. Niestety cały czas coś ociera, zatrzymujemy się z 6 razy i kombinujemy, wszystko trzyma się na zipach i tak jest najlepiej bo już nic nie ociera ale mi za to licznik nie łapie sygnału. Tez mi zeszło pare minut ale bez efektu. W końcu sam się naprawił. W Botos wpadamy do restauracji. Okazuje się że połowy rzeczy nie ma, bierzemy to co jest, dostajemy jeszcze co innego i płacimy 2 razy więcej niż było w menu. Jakby tego było mało mięso było twarde, pół surowe, z chrząstkami i nie miało smaku. Bleee. Ale najważniejsze że coś zjedliśmy bo wychodziło na to że za niedługo podjazd którym jedziemy drugi dzień zacznie się wyostrzać. W kolejnej wsi tankujemy jeszcze piwo obok komisariatu i jedziemy, teraz czeka nas 45km bez cywilizacji.
Jakość drogi przechodzi ludzkie pojęcie, to już w lesie jest równiej. Nachylenie powoli wzrasta, odsłaniają się ośnieżone szczyty gór Rodniańskich. Przychodzą chmury, grzmi, zaczynają się serpentyny. W końcu wjeżdżamy na przełęcz Prislop – 1416m. Zaczyna padać na dobre deszcz z gradem. Wykorzystaliśmy ten czas na jedzenie pod dachem. Po 40 minutach nie pada ale nad Ukrainą wisi potężna burza. Ubieramy się i jedziemy w dół. Tutaj mocniej popadało, droga mokra, jest zimno, po bokach leży kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Po 23km zjazdu wjeżdżamy do Borsy – to miasto turystyczne, tutaj zaczyna się jedyny szlak na Pietrosul. Burza dalej straszy. Jedziemy za znakami kierującymi na camping. Dojechaliśmy do gościa na ogródek. Cena była dość zaporowa jak za kawałek ziemi, z 20 Lej za osobe utargowałem do 15. Jest łazienka, ciepła woda, wrzątek, wiata z ławkami i gril. Na miejscu była już czwórka polaków. Ania i Adam z Wrocławia a Karol i Dominika z Pustkowa. W ogródku obok zaciekawił mnie fakt iż są tam 3 groby… Dziwny zwyczaj. Na wieczornej integracji przy grilu okazało się że Karol zna kilku zawodników z grupy Chemik Pustków i powiedział że na pewno wpadnie na maraton kibicować ;) A burza poszła bokiem.



Rano było mokro i zimno - jak to nad wodą © wlochaty


Trofeum :D © wlochaty


Zipy dobre na wszytsko © wlochaty


Piwko w centrum miasteczka, z parwej strony widać komendę policji © wlochaty


Schody do domu :D © wlochaty


Zaczynamy podjazd - dziura na dziurze © wlochaty


Co raz fajniej © wlochaty


:) © wlochaty


I już na szczycie - 1416m n.p.m. © wlochaty


Kościółek na szczycie © wlochaty


Panorama ze szczytu


Widok na Pietrosul (2303m) z centrum Borsy © wlochaty


Boczne drogi w Rumuni - dojście na camping © wlochaty


Spanie na ogrodzie © wlochaty
Kategoria Rumunia 2012