Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratrony

Dystans całkowity:1922.52 km (w terenie 1240.26 km; 64.51%)
Czas w ruchu:114:35
Średnia prędkość:16.78 km/h
Maksymalna prędkość:70.46 km/h
Suma podjazdów:35591 m
Maks. tętno maksymalne:191 (96 %)
Maks. tętno średnie:171 (86 %)
Suma kalorii:15493 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:60.08 km i 3h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
112.27 km 85.00 km teren
08:12 h 13.69 km/h:
Maks. pr.:59.68 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3107 m
Kalorie: kcal

Mtb Trophy S2, istebna D4

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 24.06.2011 | Komentarze 6

W nocy znów padał deszcz. Budzimy się o 7 rano, jemy wczorajszy makaron z mikrofalówki (...), ubieramy się i wychodzimy o 9:20 na zewnątrz. Nowe klocki hamulcowe tra o tarcze więc koło obraca się z oporami. Nie ma jednak czasu na kombinowanie. Musimy w mieście jeszcze kupić wodę. Na szczęście grupka kolarzy pod sklepem kupiła 5L i im zostało więc nam dali. W tym momencie wyruszają wszyscy zawodnicy (godzina 9:30) aby dojechać 6km do Czech skąd przewidziany jest start. Na Przy naszym sektorze reguluje jeszcze przerzutkę Damianowi i ustawiamy się na stanowiskach. Ściągam rękawki i odliczam do startu etapu - najdłuższego i najtrudniejszego technicznie.
Na początek asfaltowy podjazd a następnie teren trawiasty. Gdy zaczynają się kamienie nie sposób jechać. Ciekawe czy czołówka dała radę. A to za sprawa dużych głazów i wąskich szczelin między nimi przez które teoretycznie można było jechać. Do tego było ślisko. Tak więc na przemian to z siodła to z buta i tak aż do Chaty Skalka przed która na wąskiej ścieżce trzeba było minąć się ze zchodzącą w dół grupą szkolną. Dalej niby w dół ale jednak nie bardzo. Cały czas wzdłuż graniczy czesko słowackiej czerwonym szlakiem. Masa błota, kałuż zasysających koła po osie a nogi po kostki, śliskich korzeni i drewnianych przepraw nad strumykami na których większość prowadziła - śliskie drewno jest jak lód. Kolejny etap zjazdu to bardzo wąska ścieżka z trawa pod kołem i kryjącymi sie pod nią niespodziankami w postaci Korzeni i kamieni a nawet głazów na których tylne koło zjeżdża ku dołowi prosto na prawie pionowe urwiska. Umęczyłem sie tam jak nigdy, dożo podpierałem się nogami. Te pierwsze 20km to był najtrudniejszy teren EVER !!!!
Mijam skode na czeskich blachach i stertę butelek po mineralce - pewno jakas pomoc dla czeskich zawodników więc jade dalej wypatrując bufetu. Podjeżdżam bardzo stromy podjazd przez jakieś 20minut patrząc na licznik. Rośnie we mnie nadzieja że na szczycie jest bufet - miał być na 45km o ile dobrze zapamiętałem. Niestety nie bardzo. Wciąż podjeżdżam ale już lżej na Biely Kriz a bufetu dalej niet. Zastanawiam się czy ta czeska skoda i woda mineralna to nie był bufet. Hmm nie no przecież bufety wyglądają inaczej. A co jeśli to była wpadka organizatora i bufet był prowizoryczny a ja się nie zatrzymałem?. Trzeba mi przyswoić trochę węgla więc obiecuje sobie że jak do 50 kilometra nie będzie bufetu to wyciągam batona. mija 51km, otwieram owe żarcie, otwieram a tu bufet! Ok, jeszcze nie ugryzłem więc chowam do kieszeni i zatrzymuję się w wiadomych celach.
Trasa leci dalej to w dół to do góry z pięknymi widokami ale nie bardzo mam czas się nimi napawać gdyż non stop muszę koncentrować się na tym co mam pod kołem. Drugi dzień próbuje do kogoś zagadać. Wczoraj trafiłem na niemca więc nici z tego. Dziś Trafiam na Rosjanina. Pyta ile do mety i ile do bufetu. Odpowiedziałem i na tym gadka się skończyła bo mu odjechałem :) Dojechałem w końcu do trzeciego bufetu. pojadłem, popiłem i ruszyłem dalej. Znów licznik wybił dystans na którym ukazać miał się baner mety- nic z tych rzeczy. Zrozumiałem że trasa była liczona gps'em więc musi być różnica między tym co podał org a tym co widzę na liczniku. Ostatnie kilka kilometrów to w miarę łagodne jak na te tereny drogi szutrowe a na samym końcu bardzo ostry zjazd łąką i skret 90 stopni do mety. Trochę zaszalałem z radości i napędziłem się tak że na owym zakręcie nie wyrobiłem i zatrzymałem się za taśmą :P
Po finiszu tego etapu zalałem jeszcze bidon sokiem z gumijagód i udałem się na 6cio kilometrowa podróż na polską stronę gdzie odbywały się dekoracje i dawane były posiłki regeneracyjne. Umyłem bajka, zapakowałem 3 kanapki do plecaka i z mozołem wspinałem się w kierunku naszego noclegu.
Ten etap był chyba najbardziej selektywny. Weryfikował sprzęt, umiejętności bikera no i psychikę. Prawdziwa rzeźnia jezeli chodzi o technikę! Bywały odcinki że przez 20-30 minut ani na sekundę nie można było popatrzeć nawet na licznik bo oderwanie wzroku od podłoża mogło skończyć się bardzo źle. Nie da się tego opisać - hardcore. Ale w chwilach których rower darłem rękami widziałem tereny jak z filmów rowerowych lub czasopism. Jednak Czeskie lasy to istny raj dla endurowców. Na HT trochę ciężej. Szkoda że nie było fotografów na tych ciężkich odcinkach ale nie dziwie im się - nawet z buta było cięzko.
Wieczorem dalej przezywałem ten teren - jak to możliwe że coś takiego istnieje i że kazali nam tamtędy jechać. Może się powtórze ale warto - Techniczny kosmos.
W siodle zeszło mi 7h20min i dojechałem na 244 miejscu open i i 67 w M2 (trasa 89,5km)

mapa JPG



Pierwsze kilometry terenu © wlochaty


Takie tereny były chwilowym odpoczynkiem © wlochaty


takie zjazdy tez były proste © wlochaty


Łąki... © wlochaty


Odludzie © wlochaty


W grupie jeździlo się lepiej © wlochaty


Po wyciegnietej nodze wnioskuje że szykowałem sie no skretu © wlochaty


Miedzy pierwszym a ostatnim kilometrem :) © wlochaty


do przodu © wlochaty


Przez zmierzchem smarowanie łańcucha przy piwku © wlochaty


A później analiza kolejnego etapu © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
80.87 km 65.00 km teren
05:48 h 13.94 km/h:
Maks. pr.:56.37 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2458 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy. S1, Istebna D3

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 23.06.2011 | Komentarze 6

Nocna burza trochę nas niepokoiła. Wiadomo juz że będzie mokro ale oby nie padało pod czas wyścigu. Wstaliśmy koło 9, zjedliśmy makaron z dżemem i o 11:20 pojawiliśmy się na starcie. Szybka kawa i ustawianie w ostatnim sektorze. Start punktualnie o 12 - ruszyli! Wspinaliśmy się szeroką drogą biegnącą przez zbocze góry. Pojawiało się co raz więcej kamieni a co za tym idzie co raz więcej osob łapało kapcie. Co chwile ktoś ściągał koło. Po 10km wjeżdżamy na Wielki Stożek (978), następnie na Czantorię (995). Ostatni odcinek przed Czantorią to masa kamieni wielkości pięści albo większych. W dodatku śliskich więc nie próbowałem kierować rowerem. Po prostu pedałowałem a on jechał gdzie chciał. Dobrze że droga była bardzo szeroka. Gdzieś w okolicach szczytu poczułem że tylne koło coś miękkie - okazało się że przebiłem oponę ale mleczko w jej wnętrzu pozwoliło na dalsza jazdę bez zsiadania. Na zjeździe przód wpadł mi w koleinę i ładnie poturlałem się po trawie. Gleba niegroźna, raczej śmieszna ale z plecaka wyleciały mi imbusy.
W końcu dojeżdżamy do Wisły na pierwszy bufet. WOW! Jak szwedzki stół. Ciastka, pomarańcze, grejpfruty, banany, chipsy bananowe, rodzynki, suszone morele, woda i powerade. napycham gębę, tankuje powerade i jade dalej dłuuugim asfaltowym podjazdem na Orłową(813). Regularnie wyciągam z kieszeni to banana, to żela i spokojnie sobie jadę i pamiętam o utrzymywaniu wysokiej kadencji - byle tylko nie zakwasić mięśni. Mijam drugi bufet i powtarzam czynności z poprzedniego :) Jestem już co raz bliżej mety. Na liczniku 53km więc zaczynam przyspieszać. Ale po przekroczeniu 62 kilometra nie widze mety. Zjeżdżam dalej po wystających na 10cm korzeniach. Jadę asekuracyjnie. Nie chciałbym zakończyć imprezy na pierwszym etapie. Szybsze tempo daje się we znaki więc znów zwalniam bo nie wiem kiedy zoabcze mete.
Jest, rzeczka którą mijałem wczoraj to zwiastun ostatniego kilometra. Niestety ostatni kilometr to jedno wielkie bajoro w lesie ale nie można wrócić czystym :) Słysze już spikera, przekraczam drewniany mostek i mijam metę.
Po wyścigu na regenerację biore kilka kanapek i 2 butelki powerade'a. Myje rower na jednym z ośmiu stanowisk i spokojnie wracam an nocleg 4,5km pod górę. Damian juz jest na miejscu, przyjechał 40 minut wcześniej. Wieczorem Smarowanie łańcucha i wymiana klocków hamulcowych na nowe bo tamte już się kończyły. Musiałem też dorobić zabezpieczenie przed wykręceniem się klocków bo oryginalne poleciało gdzieś w trawę. Wieczorem jeszcze z Damianem po piwku z okazji jego urodzin a ciężko było je dostać w świeto. Nawet stacja benzynowa była zamknięta.
Dotarłem na 202 pozycji open i 60 w m2 z czasem 5:19:32

Mapa JPG


Po nocnej burzy pogoda się poprawiała © wlochaty


Mijesce startu © wlochaty


OPTeam w sektorze © wlochaty


gdzieś na trasie © wlochaty


gdzieś na trasie © wlochaty


trochę zjazdu © wlochaty


Łagodne korzenie © wlochaty


w dół © wlochaty


W stronę Stożka © wlochaty


Wszyscy na kole :D © wlochaty


Ciągle mnie gonią :P © wlochaty


Przez lasy © wlochaty


Przez wody © wlochaty


I znów przez wody © wlochaty


I w końcu na mecie © wlochaty


Pora na wymianę © wlochaty


Zabezbieczenie :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
107.89 km 42.00 km teren
05:14 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: kcal

Pierwszy wyścig MTB w Łańcucie

Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 18.06.2011 | Komentarze 7

W piątek rano dowiedziałem się o wyścigu MTb w Łańcucie z okazji akcji Polska na rowery. Ustawiłem się z Arturem na poranny wyjazd w celu sprawdzenia o co to chodzi bo wiedzieliśmy tylko że okrążenie ma 3,8km i 60m przewyższeń. Dojechaliśmy do Łańcuta, zrobiliśmy sobie lekkie śniadanie w parku i pojechaliśmy sie zapisać. Na miejscu ze 2 osoby z obsługi :D Byłem psychicznie i fizycznie przygotowany na 3, max 5 okrążeń a tu się okazuje że do wyboru są 2, 5 lub 10. Hmm, nie wiem czy mi sie bedzie chciało dymać 10 razy jedno kółko więc w celu przemyślenia pojechaliśmy objechać trasę. Wróciliśmy i zapisaliśmy sie na 10 okrążeń jak większość zawodników a było ich z 15 czy 17 :D Nie ma się co dziwić, jest to pierwsza edycja i prawie w ogóle nie była nagłaśniana.
Dostałem numerek 1 i o godzinie 10:25 ruszyliśmy spokojnym tempem. Na trasie były 3 mocniejsze podjazdy z czego na 2 można było wyjechać do połowy siłą rozpędu poprzedzającego zjazdu i jeden podjazd na początku pętli taki gdzie pod koniec nogi bolały. Ustawiłem się trzeci i jedziemy. N pierwszym szczycie ostro skręt w lewo w dół niestety dwóch zawodników pojechało prosto więc ich zawołałem a sam wykorzystałem sytuację i wskoczyłem na 1 miejsce. No i w sumie tyle, trzymałem tą pozycję cały czas dublując kilku starszych panów. Na półmetku tankowałem bidon przy mecie a Artur który dziś miał gorszy dzień dał mi banana. Mam nadzieję że pójdzie za t do nieba :D W sumie jak bym nie zjadl to pewno pod koniec bym ledwo jechała a tak to kręciłem caly czas na równym tempie przez 10 okrążeń. Trasa łatwa technicznie, kondycyjnie też nie była ciężka. Ogólnie bardzo fajnie z koleżeńską atmosferą :) Przyjechałem z czasem 1:46 (średnia 26km/h) a 3 minuty za mną przyjechał Pan Misiek który złapał 2 gwoździe i jedno okrążenie jechał na rowerze Artura.
Zawody potraktowałem jako dobry trening.
Po wyścigu pojechaliśmy na lody a potem pod wiatr do Rzeszowa i setka przebita razem z wczorajsza wizyta u Seby.

ps. Pod czas dekoracji rower oparty o siatkę przewrócił sie kierownicą na kask i go troche rozłupał :(

ps. Na wyścigu była telewizja Łańcut więc jak coś będzie na necie to wrzucę ;)
jest pudło © wlochaty


Pierwszy raz pierwsze miejsce :P © wlochaty


Mała grupka czyli zawodnicy + organizacja :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
48.00 km 40.00 km teren
03:14 h 14.85 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1600 m
Kalorie: kcal

Cyklokarpaty #3 - Muszyna

Wtorek, 7 czerwca 2011 · dodano: 07.06.2011 | Komentarze 14

Wyjazd z rana czyli o godzinie 6 i dotarcie do Muszyny bez większych problemów koło 8:40. Szybkie rozpakowanie tego co na dachu i w bagażniku a później czekanie z 20 minut w kolejce do biura zawodów. Zapowiadał się bardzo ciekawy wyścig. Byłem pełen obaw czy sobie poradzę. Domysły te nie były bezpodstawne. W zeszłym roku te same tereny pokazały mi co to sa Góry przez duże "G" przez co ledwo dojechałem do mety. Tamta lekcja pokory dała mi do zrozumienia że dzisiaj muszę na trasie żyć od początku do końca więc do kieszeni nowej koszulki sponsora włożyłem 2 banany, 2 batony i 2 żele.
Minęła godzina 10, z pod kół podniósł sie kurz a na liczniku pokazała się prędkość z trójką a czasami czwórką z przodu. Pierwsze 6,5km to asfalt. Ci co mieli czas i się rozgrzali to spoko ale w moim przypadku to było męczenie się a nie rozgrzewanie nóg ale jednak tempo trzeba trzymać.
Skończył sie asfalt a zaczął sie teren, najpierw gładko później do góry. Zacząłem czuć w żołądku wypitego przed startem GreenUp'a - nigdy więcej. Chwilami czułem że śniadanie się cofnie. Ponad 6 km czyli jakieś 45 minut podjazdu, głównie na młynku na początku trasy to dobry pomysł - peleton momentalnie się rozciągnął, było sporo miejsca do wyprzedzania. Ja i mój brzuch jednak nie mogliśmy się w kręcić na optymalne obroty więc wyprzedziło mnie z 10 osób ale dolegliwości zaczęły przechodzić pod koniec górki a górka to była nie mała - Jaworzyna Krynicka (1114m n.p.m.) z rewelacyjnymi widokami. Na szczycie bufet z wodą. Dobrze że tam był bo na podjeździe opróżniłem bidon.
Dalej trasa była interwałowa i oscylowała na wysokościach 750-900m n.p.m.
Nie znaczy to jednak że cały czas było z górki. Na trasie miały być 3 bufety ale niestety były tylko 2 a przy takiej temperaturze i przewyższeniach to nic przyjemnego. Przez jakieś 20-25km musiałem jechać na jednym bidonie. Malo tego, nie wiedziałem na którym kilometrze będzie kolejny punkt z wodą więc nie widziałem też jak dawkować sobie płyny a pić się chciało okropnie.
W końcu jest! Na 33km widzę stolik z wodą i gości którzy podają kubki z wodą. Ja zrobiłem sobie przystanek. Obsługa nalewała do bidonu izotonika o smaku... gumy do żucia a ja przez ten czas wypiłem butelkę wody i pojechałem dalej. Niestety mimo iż ostrych i dlugich podjazdów już raczej nie ma to są za to tereny trawiaste, błotniste, krzaczaste i ciężko przejezdne gdzie muchy i inne owady nie dają żyć. Spoglądam na licznik już co raz częściej, już co raz bliżej do mety, jeszcze tylko 6km. Wrzucane regularnie co 10km to żel to banan sprawiają że nawet te ostatnie kilometry dają mi radość z jazdy i moc więc kręcę ile jeszcze mogę a nie tak jak zwykle pod koniec "Byle do mety" w efekcie czego na tym ostatnim terenowym odcinku udaje mi się pokazać plecy trzem innym zawodnikom.
Teraz zaczyna się zabawa - ostatni zjazd i przy okazji ostatni odcinek terenowy. Nachylenie chyba z 40%, wystające korzenie i bardzo kręta ścieżeczka. Ręce bola od hamowania, wyraźnie czuć palące sie klocki hamulcowe i w końcu koniec terenu i krótki odcinek betonowych płyt. Płyty sie kończą więc przed główną drogą zaczynam hamowac ale co to ? Nie mam przedniego hamulca - zagotował mi się płyn. Tego jeszcze nie miałem. Przypomniałem sobie jak Artur rok temu w bieszczadach zagotował hamulec i czekał ze 4 godziny aż wróci do stanu używalności. Wystraszyłem się trochę bo nie wiedziałem czy będę musiał jeszcze ostro hamować dziś na trasie czy nie chociaż to już ostatnie 1,5km. Na szczęście do mety było już płasko a hamulec naprawił się po 3 minutach.

Oj ciekawy to był maraton, ciekawy. Kwintesencja kolarstwa górskiego gdzie człowiek musi wykazać się techniką a rower wytrzymałością. Prawdziwy test dla hamulców, napędu i widelca bo dopiero w takim terenie można wykorzystać w pełni jego właściwości. To jest MTB a nie jakas tam Matysówka czy Grochowiczna ;) Ogólnie trasa rewelacyjna.
Gorzej niestety wypadla kwestia organizacyjna. Forum Cyklokarpatów aż wrze.
Największa wpadka mnie akurat nie dotyczyła - Brak oznakowania rozjazdy mega/giga. Nie mniej jednak Miały być 3 bufety nie 2, niektóre niebezpieczne fragmenty bez oznakowań (miałem sytuację że na zjeździe przy 35km/h jechałem na przednim kole), słabo zaopatrzone bufety, brak służb medycznych (a było się gdzie zabić), opóźniona dekoracja no i nagrody... dętka za pierwsze miejsce ?!?!?!
Wyniki:
18/37 w kategorii M2, Mega
43/177 w Open Mega
W generalce wskoczyłem na pozycję nr 10
W sumie jestem z siebie zadowolony, żele i banany wiele pomogły no i miałem dość małą stratę do Micia (3 minuty) a to taki mój odnośnik na każdych zawodach do tego jak mi poszło :P No i w końcu objechałem Wojtka chociaż ten tak samo jak Miciu trochę zboczył z trasy

Mapa



Gdzieś tam w trasie © wlochaty


To chyba poczatek ostatniego zjazdu jeśli się nie mylę © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
47.31 km 37.00 km teren
02:40 h 17.74 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1050 m
Kalorie: kcal

Iwonicz-Zdrój maraton Cyklokarpaty

Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 3

Pojechaliśmy w 5 osób do Iwonicza-Zroju na druga edycje Cyklokarpat. Od samego rana byłem pewny że to będzie trudny dzień bo w piątek ostro grillowałem do rana a w sobote tez pobawiłem do późnych godzin. Dojechaliśmy na miejsce kolo 8:20. Opłata wpisowego, rozpakowanie, przebieranka, śniadanie i rozgrzewka. Na śniadanie prawdziwa bomba węglowodanowa w postaci dwóch izotoników, kawałka czekolady i bułki z bananem (:D). Okazało sie też że zapomniałem zapasowej dętki pompki. Pomke pożyczyłem od Micia a o dętke w razie co miałem martwić sie na trasie. Czasu na rozgrzewkę mieliśmy może z 15 minut więc podjazd 2,5km i zjazd spowrotem, ustawianie sie w sektorze i czekanie na start o godzinie 10. Kurde, moje samopoczucie i nastawienie ogólne do jazdy zmieniło się o 180 stopni. Czułem spora moc ale pierwsze 5km podjazdu szło powoli z racji że peleton nie rozciąga się od razu. Po wjechaniu do lasu jechało się ścieżką gdzie jednej osobie ciężko się zmieścić więc wystarczy że ktoś z przodu zszedł z roweru i kolejne 100 osób musiało spacerować za nim. Dla tego ja startuje zawsze z końcówki ostatniego sektora bo kogo mam wyprzedzić to i tak wyprzedzę a kto ma mnie objechać to i tak objedzie. Niestety niektórzy nie myślą i ładują się na sam przód a potem blokują resztę zawodników. Po wyjeździe z lasu słonce zaczęło smażyć okrutnie. Z nieba lał się żar a z zawodników litry potu. Ścieżka na początku rzadko dawał miejsce do wyprzedania więc toczyłem sie tam za kimś. Pierwszy konkretny zjazd uświadomił mi że grzebanie przy klamkach to był zły pomysł. Były za daleko od kierownicy przez co od razu bolały mnie dłonie od hamowania a owy zjazd sprawiał że czuć było palone klocki. W pewnym momencie ukazał mi się dość bolesny obraz. Chłopak w jednej ręce trzymał widelec i koło a w drugiej resztę roweru :/ Dalej kawałkami był asfalt a głównie teren. Na całej trasie podjazdy krótkie ale było ich sporo więc przewyższenia się nazbierały. Na pierwszym bufecie ogarnąłem pół batonika i kubek wody. Na drugiem zatankowałem bidon ale nie mieli bananów. Przy trzecim bufecie 15km przed metą powinienem zjeść banana bo były a czułem że powoli opadam z sił ale nie wiem czemu się nie zatrzymałem. Byłem dobrze napędzony wziąłem tylko kubek wody. Wziąłem dwa łyki, resztę wylałem na głowę. Zalało mi okulary i do końca wyścigu widziałem jak przez mgłę albo na dobrej fazie :D 7km przed metą czułem że jadę na rezerwie sił. Zaczęło grzmieć i trochę kropić. Dojechałem grupkę 10 ludzi ale byłem na tyle wymęczony że nie atakowałem. Jakbym zjadł wcześniej tego banana to może bym się skusił na atak bo goście jechali dość mozolnie. Ostatnie 1,5km to odcinek błotnisty ale wiedziałem że to końcówka i zaatakowałem jednego gościa i ruszyłem do mety. Z górki było więc sobie na to pozwoliłem. Kilkanascie minut po dojechaniu na metę zaczęło padać i tak przez jakieś 20 minut. Gigowcy mieli raczej nieciekawie :P

Ogólnie jechało mi się dziś całkiem dobrze. Świadczy o tym tylko 7,5min starty do Wojtka i Piotrka i 11,5min do Micia a przeważnie było to więcej. Ale cóż, zająłem w kategorii 22 miejsce na 32 zawodników więc tłumaczę to sobie mocna obsadą. Ogólnie trasa sucha i dosyć szybka. W porównaniu ze Strzyżowem miałem 19 minut lepszy czas przy takim samym dystansie i przewyższeniach z tym że tam było błoto i miałem łyse opony. Ale przecież nie chodzi o to by wygrywać. Chodzi o to by dobrze się bawić i czerpać przyjemność z jazdy. A ktoś i tak musi byc pierwszy a ktoś inny ostatni. Dziś też nie wiedziałem jak sie Geaxy zchowają bo nie miałem okazji ich stestować w terenie. Ale ogólnie sa spoko, tył czasem mi się na koleinach uślizgiwał ale przód trzymał ładnie a na asfaltach szły jak rakieta. 35km/h na przełożeniu 3-8 jechałem bez wysiłku. 40km/h albo więcej jak komuś siadałem an kole.
Sumując maraton. Trasa bardzo fajna i przyjemna. 3 bufety na trasie aczkolwiek banany mogłyby być na każdym. Po wyścigu kiełbasa z grilla lub pierogi. Oznakowanie trasy wzorowe no i te widoki podczas maratonu... ;) Beskid Niski.
Szkoda że mało aparatów na trasie było ale jak co znajdę to wrzucę przy kolejnych wpisach ;)

MAPA
Profil

Szybkie mocowanie pompki © wlochaty


Kurz z pod kół był wszędzie © wlochaty


Rowerowy akcent w samochodzie ;) © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
47.00 km 37.00 km teren
02:59 h 15.75 km/h:
Maks. pr.:68.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1195 m
Kalorie: kcal

III Strzyżowski maraton mtb

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 0

W niedziele pojechaliśmy do Strzyżowa rywalizować w pierwszym wyścigu z serii Cyklokarpaty. Na miejscu bylismy chwile po 8 rano. Start zapowiedziany był na godzinę 10. Wypakowaliśmy się z auta łącznie z rowerami. Tomek dopompował tylne koło a to po kilku minutach eksplodowało obok mnie. Myślałem że zawału dostanę. Szybko zmienił detke a ja zacząłem się przebierać i szykować do rozgrzewki oraz uzbrajac rower w numerek startowy. Wszystko byłoby ok gdyby nie to że zapomniałem zabrać z domu kasku!! Bez kasku nie wystartuje a wpisowe już poszło. Dobrze że Strzyżów jest tylko 30km od Rzeszowa więc zadzwoniłem do taty czy mi przywiezie. No i uratował mnie, nie wiem co by było gdyby nie przyjechał. O godzinie 9:30 już miałem hełm więc mogłem sie rozgrzać. O godzinie 10 start, najpierw 4km asfaltowego podjazdu a następnie zaczęło sie piekło. Wjazd do lasu z błotem o konsystencji budyniu powstałego w skutek deszczowej soboty. Przednia łysa już prawie opona tańczy jak chce. Nie przekraczam na zjeździe 16km/h. Po 3,5km w końcu asfalt i zjazd. Przy prędkości 70km/h odpadające z kół błoto wylatuje na kilka metrów nad ludzi :D
Później jadąc gdzieś zabłoconą łąką już maiłem wizje powtórki z przemyśla czyli bolesnej gleby ale jakoś sie wyratowałem i od tej pory bardzo uważam na zjazdach bo przód nie trzyma się wogóle podloża. Nie tylko mi, jeden gość przede mna na 13km złamał obojczyk :/
Dalej trasa wiodła niebieskim szlakiem. bardzo fajny ale dość wymagający i męczący. Od 30km patrzyłem na licznik co chwile i odliczałem reszte drogi do mety. Dotarłem na drugi bufet. Zapchałem gębe bananami bo już zaczęły opuszczać mnie siły i jakos się wlokłem. Ostatnie 5km znałem z zeszłego roku więc bez napinki zjeżdżałem w kierunku miasta. Z kilometr przed metą dogonił mnie Miciu który miał glebe i awarię i tak już w spólnie wjechaliśmy na metę. Trasa bardzo fajna tylko to błoto dalo w dupę. Dobrze że nowe opony już w drodze.
Zająłem 24 miejsce na dystansie Mega w kat. M2. Przyjechałem minute po Pawle więc jest co raz lepiej :D
Mapa trasy

Rola drugoplanowa © wlochaty


Bajuro :D © wlochaty


po wyścigu z moją dziewczyną :D:D © wlochaty


I jeszcze filmik nakręcony przez Pawła. Na 2:46 widac miejsce w którym się opamiętałem i cudem uniknąłem gleby.

[youtube][/youtube]
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
5.52 km 2.00 km teren
00:15 h 22.08 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Maraton w Przemyślu - czarny scenariusz...

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 30.04.2011 | Komentarze 6

Temat przewodni tej soboty to pech, pech i jeszcze raz pech. W sumie to zaczęło się w piatek wieczorem kiedy to musiałem zostać w pracy do północy a przed 6 rano w sobotę musiałem wstać. Totalnie nie wyspany zwlokłem się, załadowałem rower na auto i pojechałem po chłopaków. Załadowaliśmy resztę rowerów na dach i jazda. Pierwsza "przygoda" dzis zaczęła się po 30km kiedy to położony z prawej strony samochodu rower Seby odpina się od uchwytu i przewraca się na bok trzymany tylko paskami za koła. Na szczęście i bagażniki i rower są całe. Żeby powiało trochę ironią to jakieś 15 minut wcześniej rozmawialiśmy o tym jak naszemu koledze kiedyś rower przewrócił się tak samo...
Dojechaliśmy do Przemyśla, podczas czynności związanych z przebieraniem itp oparłem rower o przedni zderzak. Rower się ruszył i osunął lewym rogiem po masce czyli piekna rysa na srodku maski.
Trzecia akcja to totalnie niedziałający licznik ale to akurat nie jest rzecz nie do przeżycia, i tak zaczął pracować tuż za linią startu.
No, i wystartowaliśmy, pierwsze 2,5km to asfaltowy wyjazd z miasta czyli cały czas 40km/h albo lepiej, w końcu odbijamy na boczną drogę i pniemy się soczystym podjazdem przez jakies 2km. Z początku szło mi średnio ale pod koniec podjazdu czułem się co raz lepiej, dogoniłem nawet Micia ale nie na długo. N szczycie mega i giga odbijały w prawo na delikatny zjazd polną drogą no i tutaj się zaczyna motyw przewodni. Zjechałem juz jakieś 300 metrów, napędziłem się do około 35-40km/h, wszedłem w lekki łuk w lewo i w nagle przednie koło osunęło się z małego grzbietu po środku drogi na jej prawa stronę. Dalej pamiętam tylko jak lecę nad kierownicą, przewalam się razem z rowerem na glebę i sunę po niej robiąc fikołki a zaraz potem slysze jak ludzie krzyczą "rower! rower!". Myślę sobie "co jest?! Rower lezy obok mnie" ale jakoś ciężko mi było sie podnieść. A to wszystko ze względu na to że w tym momencie przelatywał nade mną Michał. W końcu wstałem, patrze na rower czy wszystko gra: "Rogi sie skrzywiły - nie szkodzi. Koła całe? - O ku%wa!!" Przednie koło przypominało ósemkę i zablokowało się w widelcu. Widocznie musiało ustawić się w poprzek drogi wyrywając mi kierownice z dłoni. No to mam pojechane. Popatrzyłem po sobie - łokieć zdarty, kolano zakrwawione, łydka obita. No to będę miał pierwszy raz w życiu dnf. Wziąłem rower na plecy z niedowierzaniem i cofnąłem się do rozjazdu mega/giga i hobby. Poczekałem kilka minut aż przejada wszyscy z zawodnicy i ruszyłem w dół prowadząc rower na tylnym kole i tak szedłem spowrotem do miasta przez godzinę. Po drodze zobaczyłem że klamka hamulcowa jest ustwiona na wprost do kierunku jazdy. Wyskoczyła razem z ugiętym popychaczem tłoczka.
W końcu dotarłem na Przemyski rynek, zawołałem "sto trzydziestka ukończyła" i skierowałem sie do punktu medycznego na czyszczenie ran. W sumie obręcz do wymiany, kilka szprych pewnie też, co z hamulcem zobaczę na dniach. Na domiar złego zostawiłem aparat fotograficzny na samochodzie na 2 godziny i szczęście w nieszczęściu że nikt go nie zwinął a żebrających ludzi kręciło się tam sporo. Mało tego, przy dekoracji przyszła burza gradowo deszczowa ale futerał aparatu na szczęście nie puścił wody. Podczas owej burzy Miciu testował moją nieprzemakalną kurtkę która przemokła po kilku minutach...
Przyszła pora powrotu do Rzeszowa, już chyba nic złego stac się chyba nie mogło... Owszem, mogło ale niebiosa chyba już mi odpuściły chociaz było blisko! Prując 100km/h krajowa czwórką zza wzniesienia ukazał mi sie patrol z suszarką. Na szczęście kiedy ja zacząłem hamować policjant dopiero we mnie kierował radar a jakbym dziś dostał na zakończenie mandat to bym się chyba załamał.

Podsumowując. Łokiec mam tak zdarty że nawala mnie nawet gdy nic nie robię nie mówiąc o ruszaniu ręką. Prawe kolano ogranicza mi zginanie nogi a lewa łydka powoli nabiera różnych barw na całej jej powierzchni i coraz bardziej utrudnia mi chodzenie. Wieczorem zauważyłem że obdartą mam też łopatkę i kawałek pleców pod nią. W sumie jedyna fajna rzecz to koszulka która dostałem przy odbiorze numerka startowego.
Teraz to przymusowa przerwa w pedałowaniu. Nie tyle ze względu na brak koła bo mam stare na których mógłbym jeździć, ale chodzi o to że nie wiem czy dam radę ruszac moimi obitymi nogami chociaż do pracy by sie przydało popedałować.
Piękne wypracowanie napisałem :D

Moja dobra mina do złej gry :P © wlochaty


Tak to wglądalo w rowerze © wlochaty


Przygieta część hamulca © wlochaty


Zdarta ręka © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
55.00 km 35.00 km teren
02:49 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Skandia maraton w Rzeszowie

Niedziela, 26 września 2010 · dodano: 29.09.2010 | Komentarze 1

Ogromna impreza w Rzeszowie - VIII - finałowy etap Skandii. Po wpłaceniu 60zł dostałem numerek z czipem, t-shirt, mały brunox i opaskę na rękę. Zretszą przejde odrazu do rzeczy czyli do jazdy. Start ostatniego sektora dystansu Medio o 11:05. Jechaliśmy zgodnie z mapą którą widziałem na necie. Na pierwszym podjeździe asfaltowym grupa się zaczęła rozciągać. Cały czas jechałem z Masłem. Zjechaliśmy do Chmielnika i pokonując lekkie wzesienie w terenie nastąpiło zerwanie łańcucha... no kur** !! Dla czego akurat dzisiaj i akurat na dziesiątym kilometrze gdzie każdy ma siłę i ucieka mi bardzo szybko. No trudno, wyciągnąłem spinkę i założyłem przy czym starciłem 4 minuty (stąd różnica czasowa między pomiarem z licznika a pomiarem organizatora, zresztą miałem 3 kilometrową różnicę w dystansie. Wyszło mi 55 a org. podawał 52km).
Po usunięciu awarii w rowerze pojechałem dalej już trochę podłamany z myślą że będę sobie jechał spokojnie byleby dojechać. Jednak po 20 minutach chęci walki wróciły i po kilkunastu kilometrach dogoniłem Benia. Pogadałem z nim i odstawiłem go na końcu podjazdu. Odrabiałem starty co mnie cieszyło, jechało mi sie coraz lepiej, nogi zaczęły ładnie podawać. Po około 35km od startu dogoniłem na Magdalence Masła! Nie myślałem że się uda a tu proszę. Chwile z nim jechałem i później zostawiłem go gdzieś z tyłu jadąc przekonany że siedzi mi na kole. Zorientowałem się że jest inaczej dopiero w lesie na Słocinie. Zbliża się jeden z ostatnich i ciężkich podjazdów asfaltem - Matysówka druga strona. Ludzie już nie mają siły i idą z buta. Ja jakoś wyjechałem wiedząc że to ostatnia górka i dalej skierowaliśmy się na Serpentynki. Myślalałem że już koniec wzniesień ale jednak nie, trzeba była skręcić w lewo (nie było żadnego znaku, stał tylko jakis chłop) i znów jazda do góry. I tutaj stało się coś co nie miało prawa miec miejsca. Na trase zawodów - wąską ścieżkę wjechał samochód terenowy i się zakopał zmuszając zawodników do niesienia rowerów na plecach przez krzaki po pas...
Scieżką tą dobiliśmy się do tzw. wyciągu czyli punktu widokowego na Zalesiu i pięliśmy się ku górze. Tutaj znów problem z oznakowaniem trasy. Była tabliczka ze "za chwilę skręć w prawo" ale nie było tabliczki przy samym zakręcie "skręć tutaj" przez co kilka osób pojechało prosto, ja też ale jakiś dziadek za mną krzyknął żebym wrócił. Wróciłem i skręciłem w trawę beż żadnej wydeptanej ścieżki. Tam miałem kilka zjazdów i wyjechałem na asfalcie przy klubie Compact. Dalej aż do mety asfalt i jazda pod wiatr z prędkością 35km/h. Cały czas siedziałem na kole jakiemuś gościowi. On to wykorzystał i zwolnił dając mi nadzieję że opada z sił. Ja go wyprzedziłem i ciągnąłem do ostatnich metrów, w końcu gość mnie wyprzedził z 200 metrów przed metą hehe. No i tak to wyglądało. Po zawodach dobry posiłek regeneracyjny i do domu.
Więcej zdjęć będzie jak znajde a będę szukał jak będe miał neta bo narazie korzystam z kompa u kolegi. Czekam też na filmik który był kręcony an trasie przez ekipę skandii. Akurat goście nagrywali jak naprawiam łańcuch :)

Wyniki:
31 w kategorii M2 (niw wiem na ilu zawodnikow, jedni mowia ze 50 a inni ze na 177)
83 w open na dystansie Medio (na 191 zawodników)

na starcie © wlochaty


wiecie co z nim zrobic ;D © wlochaty


koncowka © wlochaty


no i po wszystkim, foto od Azbesta © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
57.73 km 42.00 km teren
03:31 h 16.42 km/h:
Maks. pr.:66.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1267 m
Kalorie: kcal

Cyklokarpaty - Maraton w Strzyżowie

Poniedziałek, 28 czerwca 2010 · dodano: 28.06.2010 | Komentarze 2

Nie wiedziałem jak poskutkuje tydzień bez roweru. Miałem nadzieję, że przez ten czas zdążyłem się zregenerować z nadwyżką.
W Strzyżowie zjawiłem się z Bartkiem koło godziny 8:30. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy odczekać swoje w bardzo długiej kolejce do biura zawodów.
O 9:30 byliśmy przygotowani. Ustawiłem się w połowie 3 sektora chociaż powinienem lecieć z drugiego jako że po trzech ostatnich edycjach byłem na czwartym miejscu w generalce M2 mega.
Jedno okrążenie po stadionie i szybka naprawa licznika - nie łapał sygnału. Po drugim okrążeniu stadiony wyjechaliśmy w miasto eskortowani przez dwa motocykle krosowe i radiowóz. Dojeżdżając do ronda prawie skończyło się na karambolu z racji nagłego hamowania kilkuset osób z prędkości 40m/kh do 20.
Wyjechaliśmy z centrum i tutaj zaczęła się niezła zabawa ;) Schron kolejowy o długości 465m i szerokości 8 metrów z czasów II WŚ wzbudził okrzyki i gwizdy radości.
Światło w środku nie zostało włączone specjalnie więc co chwile ktoś w kogoś wjeżdżał. Klimatu dodawali goście na motorach gazując co chwile - echo potęgowało ryk silników.
W końcu wyjechaliśmy z mokrego tunelu z uśmiechami na twarzy i skierowaliśmy się na Żarnową gdzie zaczął się pierwszy podjazd. Z początku płyty betonowe, później kawałek asfaltu a dalej już teren.
Już w połowie podjazdu wyszło słońce a ja gotowałem się w bluzie którą ubrałem rano bo było chłodno.
Pierwsze 20km trasy bez niespodzianek - Raz pod górę a raz w dół, nachylenia delikatne więc się nawet jechało.
Kilka niebezpiecznych miejsc na zjeździe bardzo dobrze oznakowane i z odpowiednim wyprzedzeniem więc był czas na wyhamowanie i przeniesienie roweru nad głębokimi rowami wydartymi przez wodę.
Przy około 20km stał bufet - tutaj kolejny plus za jego wyposażenie. Mineralka, izotoniki, arbuzy, banany, ciastka i jeszcze coś ale nie zdążyłem już popatrzeć bo minąłem bufet jak rakieta wiedząc że mam jeszcze polowe bidonu.
Zaraz za bufetem zaczął się dosyć mocno nachylony podjazd bo luźnych kamieniach.
Mocy dziś mi nie brakowało więc cisnę ile się da wyprzedzając co chwilę kogoś. Doganiam Pawła który wyprzedzał mnie z 8km wcześniej i odjeżdżam mu.
Dotarłem do wjazdu na pętle - Giga 2x, Mega 1x. Droga prowadziła przez lasu i szutrówki i miejscami asfalt. W połowie pętli zbliżając się do wysokości 500m n.p.m. stał gość z aparatem a ja zamiast patrzyć się na drogę to patrzyłem na niego. Jak go już minąłem ukazało się skrzyżowanie,
na którym nie wiedziałem gdzie jechać. Strzałeczki zostały w tyle więc pomyślałem że trzeba jechać prosto - droga nie była odcięta taśmą. Jadę i jadę, zjazd dość trudny ale nie widzę oznaczeń trasy, zatrzymuje się na kilka sekund i widzę że za mną ktoś jedzie więc i ja kieruję się dalej.
Po kilku minutach zjazdu zastanawiamy się z gościem czy jesteśmy na trasie...
Trzeba wracać z buta z 2-3km pod górę. Nie wiem jak to się stalo że na tak ladnie oznakowanej trasie się zgubiłem. Straciłem z 15 minut i pewno tyle samo miejsc.
Wróciłem na dobra trasę zły na siebie i zniechęcony do jazdy ale po chwili znów dostałem zastrzyk mocy i pognałem w górę starając się wyprzedzić kogoś.
Zaczęło mi brakować wody w bidonie więc zaczynałem usychać, trasa została już tak rozjeżdżona że trudno iść po błocie. Na szczęście takich odcinków nie było zbyt wiele. W końcu skończyłem pętlę i dojeżdżam po raz drugi do w/w bufetu.
Panie z bufetu już z daleka wyciągają ręce żeby podać kubek z napojem i pytają co chcemy jeszcze. Ja i tak się zatrzymałem, bidon zatankowałem izotonikiem, wypiłem 3 kubki wody i pojechałem. Miałem już za sobą ponad 40km i dalej czułem dużo siły więc prę po raz drugi ostrym podjazdem i doganiam Wojtka.
Biedaczek nie ma powietrza z tyłu w tublessach i narzeka że ktoś mu dał gównianą pompkę więc dałem mu swoją i pojechałem. Wyprzedzając 6 osób którym nie chce się pedałować pod górę.
Minąłem zjazd na pętlę i pojechałem prosto do mety. Kilka km asfaltem i skręt do lasu i prawie do samego Strzyżowa miałem z górki nie licząc jednego krótkiego podjazdu.
W mieście trasa również zabezpieczona wybitnie. Osoby pomagające blokowały ruch samochodowy kiedy zawodnik wjeżdżał na drogę z pierszeństwem tak żeby wypadek nie miał prawa bytu.
Gdyby nie moja wpadka ze zgubieniem trasy byłbym (miałbym kilkanaście pozycji wyżej) z siebie zadowolony bardziej ale przynajmniej mi się dobrze jechało z tego względu że tereny podobne do rzeszowskich (w końcu to tylko 30km od Rzeszowa) a na takich się uczyłem jeździć i na takich się czuje dobrze.

Ogólnie maraton przygotowany wyśmienicie.
W trakcie kiedy zawodnicy byli na trasie na boisku rozgrywały się zawody xc dla dzieci oraz był pokaz trialu.
Ciepły posiłek dla każdego uczestnika + bogaty bufet.
Ogłoszenie wyników i dekoracja miały być o 16 ale przeciągnęły się do około 17. Niestety ekipa timepro znów podpadła przez co było zamieszanie przy nagrodach mega M2. Po rozdaniu pucharów zawodnicy zostali poproszeni do biura bo pojawiły się nieścisłości.
No i na końcu to na co każdy czekał niestety już w lekkim deszczu - losowanie nagród.
Było ich na parwde dużo, losowanie trwało chyba z 40 minut a nagród było chyba z 60 zaczynając od linek i pancerzy na przerzutce XT kończąc. Niestety nic mi się nie dostało ale żeby było wesoło to Wojtek wylosował tylną lampkę :D

Dystans: według org. 53,6 km (mi wyszło 57,4km)
Czas: 03:22:28
M2: 35/55
Open M2: 95/156

Fotki dodam na dniach jak coś wyszukam ciekawego.
Na razie mapa trasy:



Oto kilka zdjęć:

Wyjezd z tunelu © wlochaty


Nie wyraźne ale jednak widąć że to 172 ;) © wlochaty


Gdzieś w połowie trasy © wlochaty


To tutaj zgubiłem trasę © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
45.26 km 44.76 km teren
04:07 h 10.99 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Cyklokarpaty - Maraton w Żegiestowie

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 4

O godzinie 5:30 wyruszyliśmy z Rzeszowa a na miejscu byliśmy przed 9tą. Parking kiepski, maksymalnie 30 samochodów. Biuro zawodów w szczerym polu.
Zapisujemy się i wracamy rozpakować rowery i się przebrać. Start opóźniony o 15 minut z powodu braku prądu. O 9:45 zaczyna padać deszcz i pada przez pół godziny czyli aż do startu. Okulary momentalnie zalała woda i rozmazywała obraz więc je ściągnąłem już po 15 minutach jazdy.
Trasa zaczęła się od podjazdu na Pustą Wielką czyli 1061m n.p.m.
Poszło całkiem nieźle chociaż czasami trzeba było podbiegać. Na samej górze wyjechałem z lasu i co zobaczyłem ? Nic! Mgła ograniczała widoczność do około 20 metrów - po prostu jakbym pływał w mleku. Było też trochę wietrznie i dość chłodno - obstawiam temperaturę 10*C a w połączeniu z wiaterkiem i mokrymi ciuchami odczuwałem to jakby było z 3 stopnie.
Mniejsza z tym, w końcu zaczął się zjazd, mijam końcowe stacje wyciągów narciarskich i bo lepkim i śliskim błocie jadę dosyć ostrożnie ze względu na widoczność.
W pewnym momencie coś mi strzela regularnie w kole z przodu. Ściągam je i widzę że blaszka rozginająca klocki hamulcowe wgięła się do wewnątrz i trze o tarcze - to nic wielkiego więc zakładam koło spowrotem babrając się w błocie i zjeżdżam odrabiając straty. Do wyboru miałem zjazd błotem lub równoległy zjazd łąką. Pojechałem łąką ale nie wiedziałem że są tam poprzeczne przekopy odprowadzające wodę więc na pierwszej rynnie prawie zaliczam glebę. Postanowiłem zwolnić więc hamuję przednim - po zakładaniu koła hamulec prawie nie działa, hamuję tylnym - koło momentalnie się blokuje rozpędzając się jeszcze bardziej. W końcu postawiłem rower bokiem do zjazdu i zatrzymałem się do zera i zniosłem rower na drogę z błotem i zjechałem do Wierchomli.
Kilkaset metrów asfaltu i skręt w prawo - szutrowy podjazd o długości 5km prowadzący do Bacówki nad Wierchomlą (880mnpm). Tą drogę akurat znam więc wbijam się w odpowiednie tempo i jadę wyprzedzając 4 osoby.
Jestem już przy bacówce i korzystam z bufetu wiedząc co mnie dalej czeka a czekał mnie odcinek z buta więc wziąłem na drogę jabłko a z kieszeni wyciągnąłem banana - oczywiście błoto z rękawiczek siadało na jedzenie i do końca wyścigu chrupałem piasek.
Tego odcinka trasy nie pamiętam zbyt dobrze, na mapę wyścigu też nie mogę popatrzeć bo zmieniła się ona 3 dni przed startem.
Na 25 kilometrze doganiam Piotrka z kapciem z tyłu i zakrwawioną ręką. Rozcięcie dosyć poważne. 4km dalej dotarłem do bufetu i pytam o jakieś służby medyczne - na całym wyścigu ani jednej karetki czy medyka. Piotrek musiał sam dotrzeć na rowerze do Krynicy do szpitala.
Ja już wymęczony jazdą w błocie docieram do utwardzonego podjazdu na którym dopada mnie mega kryzys i każda próba pedałowania kończy się po 100 metrach więc ide z buta z 3km. W połowie wyprzedza mnie Paweł i jedzie dalej.
Ktoś powiedział mi że do schroniska na górze został już tylko 1 kilometr a poźniej w dół więc wsiadam na rower i próbuję jechać. Minąłem schronisko a droga dalej wiodła ku górze. Na szczęście nie długo. Znów wjechałem w mgłę i musiałem się zatrzymywać przy znakach kierunkowych bo nie widziałem strzałek. Na końcu podjazdu usłyszałem coś jakby buczenie prądu. Okazało się że nad głową leci gondola. Wyszło na to że jestem na Jaworzynie Krynickiej (1114mnpm). Przecież ta górkę miała zaliczać ekipa z dystansu Giga...
Na Jaworzynie ludzie pchają się pod koła - widoczność 5-10m.
Powolutku przecisnąłem się między nimi i ruszyłem w dół. W tym momencie moje morale trochę wzrosły - nie codziennie wjeżdża/wchodzi się z rowerem na tą górę a poza tym czeka mnie zjazd... i to nie byle jaki. Bardzo trudny technicznie. Droga w dół to był taki lej szerokości około 3-4 metrów. W środku leżały kamienie i gałęzie a boki były nachylone do środka i bardzo śliskie. Dodatkowo nachylenie w dół było też ostre. Po kamieniach nie da rady jechać a na bocznych ściankach opony nie chce się trzymać. Odetchnąłem z ulgą gdy zjazd się skończył. Przede mną 5 km do mety po małych pagórkach więc drę ile tylko mogę a dużo już nie mogłem. Przez całą trasę błoto leciało do oczu. Musiałem jechać bez okularów te były tak brudne że nic przez nie nie widziałem. Nie miałem też na sobie ani kawałka czystego ciucha żeby przetrzeć szkła.

Po wyścigu mycie roweru i ciepły posiłek z bufetu.
Próbujemy dowiedzieć się co z Piotrkiem. Okazało się że jest w Krynicy więc pakujemy się i gnamy do niego. Ten wyszedł ze szpitala bardzo zadowolony bo wyspany, umyty i pojedzony :P No i jazda 170km do domu.
Ogólnie gdyby nie ten kryzys przed Krynicką to pewno byłbym bardziej zadowolony z siebie a tak to wiedziałem że i tak będe w 3/4 stawki. Jakież było moje zdziwienie gdy się dowiedziałem że mimo słabego dnia ustawiłem się w połowie listy wyników.
Ciekawe było też to że 30km przejechałem z rozdartą oponą i wystającą dętką kiedy inni zmieniali dętki nawet 3 razy.

Mega open - 46/101
Mega M2 - 16/29
ps. Wyniki cały czas są zmieniane więc i moja pozycja się pewno zmieni.

Start © wlochaty


Na 29 kilometrze - jeszcze przed kryzysem © wlochaty


Ostatni zakręt przed metą © wlochaty


Znów wszytsko trzeszczy © wlochaty


tylny hamulec © wlochaty


sam widok boli © wlochaty


Skorupa na nogach © wlochaty


wyszlifowałem to w 4h brudnymi rękawiczkami © wlochaty


A ja sie zastanawiałem dlaczego mam bicie © wlochaty


Jeszcze 2 zdjęcia znalazłem z końcówki wyścigu:

100 metrów przed metą © wlochaty


A to nie wiem czy przed metą czy już za © wlochaty
Kategoria Maratrony