Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi wlochaty z miasteczka Rzeszów. Mam przejechane 32780.46 kilometrów w tym 7048.26 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.70 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Dookoła Tatr

Kategorie

    Maratony

    Lombardia '18

    Lombardia '18

    Marcowy Beskid Niski

    Rumunia 2012

    Dookoła Tatr



Kilka szczytów

Sliezky Dom – Velicke Pleso(SK) - 1670
Pradziad(CZ) < - 1492
Pasul Prislop (RO) - 1416
Pasul Bucin (RO) - 1287
Sch. Akademicka Strzecha - 1282
Radziejowa - 1262
Petrowa Bouda (CZ) - 1260
Pasul Pangarati (RO) - 1256
Wielka Racza - 1236
Rabia Skała - 1199
Dziurkowiec - 1189
Wielki Rogacz - 1182
Przehyba - 1175
Mogielica - 1170
Jasło - 1153
Gubałówka - 1126
Klimczok - 1117
Jaworzyna Krynicka - 1114
Kvacianske sedlo (SK) - 1110
Okrąglik - 1101
Szczawnik - 1098
Runek - 1082
Ždiarskie sedlo(SK) - 1081
Łopiennik - 1069
Pusta Wielka - 1061
Szyndzielnia - 1028
Lubioń Wielki - 1022
Chryszczata - 997
Czantoria - 995
Glac (SK) - 990
Wielki Stożek - 979
Trohaniec - 939
Mała Ostra - 936
P. Salmopolska - 934
Błatnia - 917
Przełęcz Wyżna - 886
Wątkowa - 846
Pasul Setref (RO) - 825
Magura Małastowska - 813
Kamienna Laworta - 769
Maślana Góra - 753
Baranie - 745
Jawor - 741
Sch. Magura Małastwoska -740
Kolanin - 705
Słonny - 668
Grzywacka - 567
Stravie
Królewska Góra - 554
Przełęcz Długie -550
Bardo - 534
Patria - 510


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratrony

Dystans całkowity:1922.52 km (w terenie 1240.26 km; 64.51%)
Czas w ruchu:114:35
Średnia prędkość:16.78 km/h
Maksymalna prędkość:70.46 km/h
Suma podjazdów:35591 m
Maks. tętno maksymalne:191 (96 %)
Maks. tętno średnie:171 (86 %)
Suma kalorii:15493 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:60.08 km i 3h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
67.12 km 50.00 km teren
03:35 h 18.73 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max:188 ( 95%)
HR avg:160 ( 81%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: 2491 kcal

CK Komańcza

Sobota, 4 sierpnia 2012 · dodano: 08.08.2012 | Komentarze 0

Start w Komańczy był planowany już od początku sezonu, panuje tam taki klimat że to był mus. Dojazd na miejsce, rozładunek, zapisywanie itp, nawet się pogoda zrobiła. Dawno nie startowałem więc nie wiedziałem w jakiej dyspozycji jestem aktualnie, chciałem jednak pojechać jak tylko mogę. Niestety kilkanaście minut przed startem musiałem zmienić strategię z racji braku stoiska z żelami. Wziąłem tylko jednego banana a reszta na bufetach w pośpiechu.
Start o g. 11 z drugiego sektora i na poczatek z 5km asfaltu w mocnym tempie, utrzymałem się w trzeciej grupie. Dalej już teren. Jakoś się tam jechało, chciałem mocniej bo czułem że mogę ale wolałem zostawić rezerwy sił na trudne chwile.
Pierwszy bufet zaraz po pierwszym podjeździe, troche za wcześnie, każdy go omija, ja też bo mam pełny bidon. Kolejny dopiero na przełęczy jakieś 20km dalej. Chwilę przed nim miałem drobny kryzys ale ktoś mnie pociągnął do góry.
Na bufecie tankowanie, kilka kawałków arbuza do gęby i czekolada która mnie zamuliła na chwilę. Zaczyna się walka o wjazd na Chryszczatą, nie było źle, nikt nie blokował, nikt nie poganiał, trzy odcinki z buta i jakoś się jechało.
Na zjeździe mijam Wojtka z pompką, zamiana dwóch zdań i zjeżdżam dalej. Chwila nieuwagi i już prawie tracę zęby, cudem wyratowałem się z poślizgu w kamiennej koleinie. Teraz już ostrożniej, przód mi trochę myszkuje czasem.
Dalej 2 przejazdy przez rzekę, podjazd i zjazd do Komańczy, myślałem że jeszcze jednego gościa zrobie pod koniec ale na drodze stanęła niespodzianka-ścianka. Trzeba było zleźć z roweru, przeskoczyć potoczek i wspinać się kawałek prawie pionowo, umarłem. Dobrze że meta była 500m dalej.
Dystans 60,6km
czas 03:08
Miejsce Mega Open 59/162
Miejsce MM2 19/35
Bez szału ale i tak się cieszę że udało się objechać trasę bez żelów nie łapiąc zgona tak jak to bywało dawniej.

Zaraz po mnie przyjechał Miciu, potem Wojtek i Seba. Poszliśmy zjeść dobry gulasz i posiedzieć chwilę nad wodą a potem wio do domu.
ps. W domu nie posiedziałem zbyt długo - po 40 minutach pojechałem na spontana do warszawy :D Może przy jakiejś okazji wrzucę zdjęcia z muzeum motoryzacji :)

mapka od Micia




gdzieś tam coś tam © wlochaty


będzie nurkowanie © wlochaty


Dla takich zdjęć warto się tu zjawić, za rok znów jadę © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
68.08 km 61.00 km teren
03:09 h 21.61 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:13.0
HR max:191 ( 96%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy:580 m
Kalorie: 2304 kcal

Cyklokarpaty #2 - Pustków

Niedziela, 13 maja 2012 · dodano: 17.05.2012 | Komentarze 5

Pogoda pochmurna, 13 stopni, wyjeżdżamy przed 9 i po 50km jesteśmy w Pustkowie. Kolejna odsłona Cyklokarpat przed nami... a może raczej Cykloplaży. Niespodzianka pierwsza - aby zaparkować samochód trzeba przejechać przez wysoki krawężnik, prawie zostawiłem wydech, wysadziłem wszystkich z auta i jakoś wjechałem. Niespodzianka 2 - kolejka na godzinę stania, chłopaki stali za mnie a ja rozpakowywałem rowery, niespodzianka 3 - 50 minut opóźnienia na starcie.
W końcu ruszamy o 11:50, start honorowy jakieś 3km i tutaj vmax.
Wjechaliśmy w teren - piasek, las, piasek i las, las i piasek, las i las, piasek, patyki, korzenie, las i PŁASKO. Pierwsze 30 km miałem średnią 26km/h ale później dopadł mnie jakiś kryzys, trasa bardzo monotonna, non stop las i piach. Jechało mi się co raz gorzej. Irytacja sięgała zenitu kiedy trzeba było jechać (czasem prowadzić) po rozkopanym piachu. Koła tonęły, rower myszkował, no nie dało się jechać. Nienawidzę jeździć po takich piaskownicach. Piasek męczył niesamowicie. Nie było kiedy sięgnąć po bidon bo cały czas tłukło, nie było kiedy odpocząć bo nie było zjazdów, trzeba było kręcić od startu do mety. Nigdy więcej nie wybiorę się na płaski maraton. Nie umiem i nie lubię. Brak doświadczenia w takim terenie sprawił że nie potrafiłem rozłożyć sił i wynik był tragiczny. Punktów jeszcze nie ma (4 dni po zawodach!) ale będzie to pewnie jeden z gorszych startów w tym sezonie. Niestety.
Dekoracja: ponad 3h. Najpierw nagrody za sprint z Rzeszowa, potem za wyścig z Rzeszowa, potem gadka lokalnych działaczy w garniturach, potem deszcz i dekoracja Pustkowa. Jeszcze później tombola z durnymi pytaniami - zgarnąłem Slime 237ml. Nie chciało nam się czekać do końca losowania i poszliśmy do auta o 20:30 - kurde na 6 mam do roboty, chyba nie pośpię. W międzyczasie musiałem wyjechać z parkingu przy którym krawężnik był już mocno poturbowany przez zawieszania samochodów. Udało się przecisnąć z boku między latarniami i zjechać przez chodnik.

Dystans Mega (64,5km)
MM2: 30/42, czas 2:51:52
Open Mega: 75/170
45 minut starty

Na starcie wycieram szpika :P © wlochaty


borem, lasem © wlochaty


ledwo zipie © wlochaty


próbuje rozbujać się na stojąco © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
75.42 km 40.00 km teren
04:03 h 18.62 km/h:
Maks. pr.:61.53 km/h
Temperatura:22.0
HR max:187 ( 94%)
HR avg:162 ( 82%)
Podjazdy:1400 m
Kalorie: 2528 kcal

Cyklokarpaty Rzeszów

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 26.04.2012 | Komentarze 0

Wpis dosyć opóźniony gdyż czekałem na ostateczne wyniki ale chyba się nie doczekam. Potworne problemy organizacyjne sprawiły że start opóźnił się o 50 miunt. Pokręciłem się z chłopakami po mieście a nastepnie udałem się do sektora. Jak się okazało do drugiego a nie do trzeciego. Start o 11:50 i jazda przez planty i ściezkę rowerową koło zalewu, żwirowni a póxniej przez os. Biała. Prędkość przejazdu przez miasto miała wynosić 20km/h ale radiowóz prowadzący chyba tego nie skumał w efekcie czego nie raz przekraczałem 40km/h a później gwałtopwne hamowanie i tak w koło. Takie prędkości i nerwowa jazda na starcie to nie moja dziedzina.
W końcu start ostry, dosłownie po podjazd ma 17%, wyprzedziłem Pawła i Sebastiana i wjechałem do lasu gdzie królują fajne single w dół i do góry, wszytsko jest do podjechania chociaż wcześniej trzeba wrzucić młynek bo inaczej się nie da. No wszyscy którzy tak wojowali na asfaltowym podjeździe zaczęli schodzic z rowerów w owym lesie. Zdenerwowało mnie to bardzo bo dużo się na tym traciło. Na drewnianym mostku w lesie przednie koło zablokowało mi się między dwoma deskami, zacząłem szarpać rower a ten nic, ludzie z tyłu czekają aja korkuję. Jakoś szarpnąłem w tył i poszło. Dojechałem do pierwszego bufetu na 17km. Dziewczyny trochę nie ogarnięte i przerażone. Proszę o izotonik i podaję odkręcony bidon. W zamian dostaję 100ml mineralnej w kubku. Musiałem sam się obsłużyć.
Jadę dalej, fajny wąski zjazd lasem do Chmielnika, minąłem kilka dzieciaków z hobby, posłusznie usuwału się na bok. Brawo.
Dojeżdzam do asfaltu i łykam żela, skręcam w stronę podjazdu na Borówki, wiem że nie jest łatwy ale wbijam się w rytm i jadę swoje. Na górze do lasu i w dół po korzeniach, na zjazdach czuje się świetnie i wyprzedzam. Teraz kolej na podjazd asfaltowy, troche umarłem ale wyjechałem. Dalej obieram kierunek Chmielnik, mijam Konę zmieniającego dętkę i zjazd drogami polnymi, nagle skręt w lewo a mialo być prosto, troche się zdezorientowałem bo oznaczenie skrętu było marne, po prostu pojechałem za jakimś gościem po jakimś polu. Na dole kawałeczek asfaltem i podjazd na Magdalenkę, patrzę na licznik, uff już na półmetku, może to mi pomoże. Na górze wrzucam banana i dojeżdzam do rugiego bufetu z izotonikiem na 32km. Tam idzie sprawnie, dziewczyna nalewa, zakręca i podaje. Nie marudzi że bidon brudny i sobie ręce oblała lepkim napojem, bardzo fajnie. Zjeżdzam do Cierpisza, pierwszy raz zjechałem tą drogą bez dotykania klamek co owocuje 50km/h+ po szutrze. Dalej w dół do lasku, przejazd przez mostek i dymanie do góry znów na Magdalenkę, dojechałem większą grupkę która uciekła mi przed Borówkami, wyprzedzam dwóch gości ale reszta ucieka. Chyba poluzowała się nakrętka kasety bo przerzutka działa co 2 kliknięcia. Koło 3 krzyży zjazd po dziurach do asfaltu a potem skręt w lewo, tej drogi nie znam, widze że jakiś gość ostro daje w dół a strzałka nakazuje skręcić w prawo do lasu, ciul, jade za strzałką mając nadzieję że nikt sobie jaj nie zrobił.
Ok., są taśmy czyli jadę dobrze, przeskok przez rzeczkę, podbieg z rowerem na skarpę i zjazd do Chmielnika. Wziłąem banana na trzecim bufecie. Kawałek po płaskim asfalcie i podjazd lasem. Na szczycie wjazd do Słocińskiego lasu, lasek nie jest duży ale ma tyle ścieżek ze głowa mała, myślałem że już wszystkie znam a tu jakieś nowe ;) W jednym miejscu masa szkła, jakoś ominąłem, kamienny mostek i dalej hopki a później podjazd. Wypadam na Św. Rocha i kieruję się w stronę cmentarza koło Wojtka domu. Zjazd do Kiepury i podjazd Matysówka druga strona. To ostatni mocny podjazd, widze że ludzie umierają, prowadzą, sapią, zipią i Bóg wie co jeszcze, ja sobie jadę. 5km do mety, jeszcze żyję więc próbuję coś tam kręcić, zjazd serpentynką i podjazd wyciągiem gdzie dogania mnie Kona, gadamy i jedziemy. Na górze Kona odjeżdża a ja już sobie na lajcie zjeżdżam torem moto i do mety. Ale cóż to ?! gdzie ta meta? Widze tylko 20-30 zawodników leżąych na trawie. Przejechałem metę i nawet nie wiedziałem, zero oznaczenia. Później do domu cośsie napić (browar oczywiście) i na rynek na posiłek, sprinty w których nie chciało mi się jechać i dekorację której nie było. Rynek został zdominowany przez fanów Resovii, która została mistrzem polski w siatke.
Trasa miała 55km, czas 03:04:26, srednia 17.89km/h.
Nieźle, założenie miałem takie żeby nie zejść ponizej 17km/h.
Wyników jeszcze nie ma takich pewnych, na liście brakuje ponad 100 zawodników, inni znów są źle sklasyfikowani. Tak to wyglądy gdy czas mierzony jest ręcznie. Niestety ekipa która robi nam pomiary elektroniczne miała wypadek samochodowy, kierowca walczy o życie, pasażer zmarł na miejscu. Dekoracja będzie na kolejnym maratonie w Pustkowie.
Póki co zajmuję 25 miejsce na 57 w kat Mega M2. Na pewno coś się zmieni bo niektórzy goście z Mega są wpisanie w Hobby. Ogólnie na razie jest wszytsko do góry nogami. W kat. Mega Open jestem na 51 na 173. Do zwycięzcy mojej kategorii straciłem 32 minuty.
Oczywiście klase pokazał Lary na dystansie Giga, przyjechał z Giga z 3 minuty po mnie gdzie ja jechałem Mega czyli 24km i 800m w pionie różnicy :O prze gość
Podsumowując: Pogoda piękna, trasa rewelacyjna, z naszych niezbyt górzystych terenów zostało wyciśnięte to co się dało, 1400m przewyższenia na 55km to niezły wynik. Niestety organizacja ucierpiała mocno ale wszystko przez przypadki losowe.
Ja sam z siebie jestem nawet zadowolony. Uzyskałem 331 punktów, to dla mnie bardzo dobry wynik. W zeszłym sezonie maksymalnie uzyskałem 330 i to we wrześniu kiedy organizm jest w dużo lepszej formie niż na wiosnę. A dodam że jechałem na jakieś 85-90% mocy, mam nadzieję że na kolejnych startach będzie mi szło równie dobrze.


Tuż przed startem © wlochaty


Wyjeżdzam z zakorkowanego lasu © wlochaty


Cisnę na Magdalenkę © wlochaty


To samo miejsce © wlochaty


Ostatnie 5km do mety © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
68.77 km 45.00 km teren
03:21 h 20.53 km/h:
Maks. pr.:70.46 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1200 m
Kalorie: kcal

Finał cyklokarpatów w Jaśle

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 13.09.2011 | Komentarze 0

W niedzielę dzień po Skandii pojechaliśmy na ostatnią edycję Cyklokarpatów do Jasła. Miałem indywidualny pojedynek z Wojtkiem który w generalce wyprzedzał mnie o 9 pkt. Byłem jednak przekonany, że nie dam rady, przed startem dziwnie się czułem, tak jakoś nie bardzo ale o godzinie 10 nie było innej rady jak jechać. Od razu siadłem mu na koło lecz szybko mnie zgubił. 5km asfaltem na początek w kosmicznym tempie dochodzącym do 50km/h. Dalej już szutrówki i momentami asfalty przez kilkanaście kilometrów. Zaczęło mi się jechać co raz lepiej, nogi podawały więc zaryzykowałem i gnałem na 100%, tak jak jeszcze nigdy w tym roku. Byłem tylko ciekaw kiedy mi odetnie prąd... Na jednym z zakrętów przednie koło podjechało mi na żwirku i prawie zrobiłem szlifa przy 40km/h. Musiałem się opamiętać i nie szaleć tak na zakrętach.
Zaczął się podjazd na Liwocz. Żar leje się z nieba, w bidonie kilka łyków a ja nie mam pojęcia gdzie są bufety. Doczepiłem się Jaślaka i pozyskałem informację, może mi wystarczy wody ale trzeba ją oszczędzać. Ktoś z obsługi mówi mi że jestem 67 open.
Dojechałem do bufety nie daleko przed szczytem góry, zatankowałem i ruszyłem dalej.
Zjazd dość szybko i ciekawy. Dalej ku mojemu zaskoczeniu doganiam Wojtka i go wyprzedzam, szanse na lepszą pozycję w generalce rosną, a mi jedzie się doskonale. Mimo bólu nóg mam sporo siły. Co jakiś czas wyprzedam kolejne osoby a mnie nikt nie atakuje - to dobry znak. 13km przed metą dojeżdżam do Kamikadza któremu mleczko nie bardzo chce uszczelnić oponę więc zostawiam mu dętke i pompkę a sam jadę dalej... Okazało się że w końcu mleczko mu zadziałało i dogonił mnie a ja siadam mu na kole. Chwilę później jego płyn uszczelniający ląduje na mnie i moim rowerze a sam Kamikadz zatrzymuje się by radzić sobie z problemem.
Ostatnie 2km przed metą to horror. Jechało się jak po jakieś tarce czy położonej drabinie, mimo że płasko to ciężko przekroczyć 16km/h bo tak tłucze, posypało się tam wiele ostrych słów :D
W końcu wpadam na metę, okazuje się że wielu osobom jechało się dziś wybitnie dobrze więc nici z dobrej pozycji :P Ale jakby nie patrzeć za ten wyścig dostałem najwięcej punktów ze wszystkich edycji na jakich startowałem a było ich 7.
Wojtek przyjechał niecałe 7 minut po mnie, Miciu niestety miał awarię i dostał dnf'a.
Po przejechaniu 58km ląduję z czasem 03:00:54 na 18 miejscu w kategorii Mega M2 i 39 w Open czyli w drugiej połowie trasy zdołałem jeszcze wyprzedzić ponad 30 osó i nie odcięło mi prądy mimo mocnego jak na mnie tempa. Jestem w szoku - taka średnia przy takim przewyższeniu...
Niestety w generalce mimo że wyprzedziłem wojtka na punkty to nie wskoczyłem o oczko wyżej gdyż obu nas objechał Bartek i z 11 wjechał na 9 pozycję a ja zostałem na 10 miejscu klasyfikacji generalnej :) Drużynowo dzisiaj na 6 miejscu ale w generalnej na 4!
Na koniec dekoracja która się opóźniła a później przeciągała w nieskończoność więc z jasła wyruszamy dopiero o 20. Normalnie o tej porze już dawno jestem w domu no ale cóż :P
To był mój ostatni wyścig w tym sezonie

Start, jade za Wojtkiem © wlochaty


Podjazd na Liwocz © wlochaty


Gdzieś na trasie © wlochaty


Ostatnie metry przed metą a ja już nie mam siły patrzeć do przodu :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
64.62 km 40.00 km teren
03:08 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:56.90 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal

skandia maraton rzeszów

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 10.09.2011 | Komentarze 4

Nastał dzień kiedy Skandia znów zawitała do Rzeszowa więc głupotą byłoby nie wystartować u siebie.
Wystartowała cała drużyna co nie zdarza się często (prócz Seby - kontuzja).
Pogoda idealna - Zachmurzenie i 20 stopni.
Start o 11 z Rynku i na początek 9,5km asfaltem z czego połowa to podjazd rozciągający peleton. Z początku trzymałem się Micia i Azbesta ale w połowie podjazdu mi gdzieś uciekli. Koło 22km za zjazdem Minąłem Azbesta który miał gumę a 300m dalej z tym samym problemem męczył się Kona z drużyny.
Na podjeździe na Magdalenkę minąłem P. Langa i jechałem swoje na szczęście bez przygód. Na trasie co chwile pojawiał się Seba z aparatem. Po zjeździe do Cierpisza znów musieliśmy atakować Magdalenkę na której stał drugi bufet. Zjazd do słociny znam jak własną kieszeń co dało mi możliwość wyprzedzenia kilku osób.
Jak narazie jedzie mi się bardzo fajnie chociaż wiedziałem że nie mogę przesadzać bo jutro mam dużo ważniejszy dla mnie wyścig. Minął 40km a my kierujemy się w stronę podjazdu na Matysówkę na jeden z najtrudniejszych dziś podjazdów. Pod koniec widzę już plecy Micia ale ten ucieka na szczycie.
Zjazd czarnym szlakiem do Zalesia trochę zamulony - wąsko, stromo więc ludzie uważają a ja nie mam gdzie wyprzedzić, próbuję zrobić to na ostatnim krótkim podjeździe na tzw. wyciąg z którego zjeżdżamy torem motokrosowym, tam też ludzie jadą uważnie gdyż czai się tam kilka krótkich ale prawie pionowych ścianek w dół. Na końcu zjazdu tuż przed asfaltem doganiam Micia i jadę dalej.
Najgorszy odcinek to jazda przez miasto - płasko, troszkę pod wiatr a tu trzeba cisnąć. Na szczęście wyprzedza mnie krakowiak któremu siadam na kole i prędkość wzrasta z 31 do 34km/h i tasujemy się aż do rynku gdzie tuż przed metą go wyprzedzam i mijam bramkę.

Dystans 54km (na liczniku wyszło 57,47)
czas - 2:38:39
Pozycja: Open 60/208
M2 31/51
Ogólnie poprawiłem swój wynik z zeszłego roku o 11 minut (ale wtedy straciłem 4 minuty na skuwanie łańcucha) więc przyjmijmy że poprawiłem o 7minut.
Brawo dla Asi za 1 miejsce w K2 Mini.
No i dla Tomka, Damiana i Bartka za punkty w drużynówce dzięki którym MTB Opteam zajął 8 pozycję.

Kilka zdjęć od Sebastiana, więcej zdjęć będzie jak się pokażą na necie. Tym czasem otwieram piwko i regeneruję się przed finałowym wyścigiem Cyklokarpat w Jaśle.

Końcówka pierwszego podjazdu na Rocha © wlochaty


Zjazd do Chmielnika © wlochaty


Drugi podjazd na Magdalenkę © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
48.00 km 37.00 km teren
02:42 h 17.78 km/h:
Maks. pr.:66.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal

Komańcza - cyklokarpaty

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · dodano: 07.08.2011 | Komentarze 8

W sobotę rano pogoda była idealna, pojechaliśmy do Komańczy na maraton.
Start o godzinie 10. Najpierw 6 km asfaltu i ostry start terenem na Górę Krasną. Tuż za nią zaczęło sie bajoro z korzeniami. Rower był cały oblepiony mazią. Następnie trzeba było zaliczyć zjazd łąką, na której leżało pełno siana. Błoto + siano tak blokowały mi koła, że ciężko było zjeżdżać nawet kręcąc korbą. Na szczęście w pewnym momencie obciążenie dopadło i jechało sie lżej. Po kilu przejazdach przez rzeczki było juz ok.
Zaczął się kilku kilometrowy podjazd na Przełęcz Żebrak. Po cichu liczyłem że wyprzedzę tam parę osób ale jechało mi się co najwyżej średnio więc odstawiłem może z 5 osób ale dogonił mnie i odjechał Miciu.
Dalej czerwonym szlakiem na Chryszczatą. Troche z buta bo nachylenie i kamienie nie dawały możliwości jazdy. Na samym szczycie widziałem już Micia ale znów mi odjechał. A była gdzie odjechać bo niebieski szlak schodził w dół prawie pionowo. Miałem kilka niebezpiecznych sytuacji po których jednak zwolniłem.
W końcu dojechaliśmy do dróg gruntowych po których jechało mi się co raz lepiej. Wypiłem cudo o nazwie Extreme Speed - nie dobre jak fix ale ponoć miało za działać. Do mety jeszcze z 5 km w tym 2 przejazdy przez Osławicę i jeden podjazd.
Na pierwszym przejeździe zaatakowałem zbyt mocno, koła starciły kontakt z betonowymi płytami i nurt ściągnął mnie do koryta rzeki. Na drugim przejeździe już ostrożniej ale cały czas w siodle. Chwile później dogoniłem Micia i na metę wjechaliśmy nie mal razem. Byłem sekunde za nim a spiker komentował nasz finisz "Umówili sie chyba" bo Miciu ma numerek 60, ja 61 i jechaliśmy w tych samych strojach :).
Po ukończeniu trasy umyliśmy rowery w górskiej rzece i ojedliśmy się chleba ze smalcem - niebo w gębie.
Szkoda że w wynikach były jakieś błędy a dekoracja przeciągała się w nieskończoność. Finalnie wyjechaliśmy do domu o 19 a nie tak jak chciałem o 17.
Wyniki:
Mega M2 - 13/29
Mega Open - 37/156

Osławica mnie pokonała :) © wlochaty


Podjazd na Krasną czyli ostry start © wlochaty


Mycie roweru po zawodach © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
40.28 km 30.00 km teren
03:03 h 13.21 km/h:
Maks. pr.:52.27 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1100 m
Kalorie: kcal

Cyklokarpaty - SANOK

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 23.07.2011 | Komentarze 4

Kolejna edycja maratonów z pod szyldu Cyklokarpatów. Tym razem w Sanoku.
Pogoda była łada, trasa krótka więc nic nie wskazywało na fatalne warunki na trasie. Non stop bloto-plastelina która raz nawet zablokowała mi tylne koło. Sporo odcinków z buta ale i tak jechało mi się całkiem dobrze o ile nie najlepiej w tym sezonie. Świadczy o tym fakt że cały czas tasowałem się z Miciem, z którym na ostatnim sprinterskim odcinku jechaliśmy sobie razem i na metę wpadliśmy z tym samym czasem (taki był plan) - 2:53:00 .
Niestety bramka końcowa złapała Micia a mnie nie i nie było mnie na liście wyników więc trzeba było interweniować 2 razy.
Ostatecznie zająłem 19 miejsce w M2.
Gdyby nie to błoto to byłby super. Trasa ładna, czasami techniczna a organizacja wyścigu na szóstkę!
Po wyścigu Miciu zrobił mi serwis kół a chłopaki w Giancie wymienili uszczelki w widelcu. Teraz znów nie boję się błota :D

Redukcja przed podjazdem/podejściem © wlochaty


Meta co raz bliżej © wlochaty


Ostatni zjazd © wlochaty


Z Miciem 20m przed metą © wlochaty


3 pozycja w dróżynówce!! :) © wlochaty


wózek przerzutki po wyścigu © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
65.60 km 50.00 km teren
04:23 h 14.97 km/h:
Maks. pr.:57.43 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1590 m
Kalorie: kcal

Cyklokarpaty #5 - Pruchnik

Wtorek, 5 lipca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 3

W niedzielę rano wybraliśmy się do Pruchnika na półmetkową edycję maratony z serii Cyklokarpaty. Ostatnie kilka dni padało ale w niedzielę rano było ładnie i ciepło. Przy wpisowym dostaliśmy kilka gadżetów i laminowane profile trasy - przydatna rzecz. Ruszyliśmy o 10 i zaczęliśmy podjazd asfaltowy. Zaraz po nim zaczął się las i mega śliskie błoto. Tutaj zdarzył się nieprzyjemny wypadek. Na zjeździe zauważyłem że na dole przy drzewie lezy zawodnik. Kurde nie ruszał się. Podbiegłem do niego - nie reagował. Stracił przytomność po kontakcie z drzewem ale oddychał. Ktoś zadzwonił po karetkę, inny zawodnik okazał się być lekarzem - na szczęście. Odwróciliśmy go na plecy, krwawił z okolic ucha. Jeżeli zajął się nim lekarz, stwierdziłem że już nic tu po mnie i pojechałem dalej. Ale jakoś od razu odechciało mi się jazdy :/ W sumie to i tak trzeba było prowadzić a na takim blocie i to było problemem. Tak było przez pierwsze 10km. Kolejne 10km to leśne szutry a za nimi trochę bardziej stabilne drogi.
Zaczęło robić się chłodno (13 stopni), pojawiły się deszczowe chmury. Dotarłem do 35km. Minęło nawet szybko ale później siły mnie opuściły, czułem zmęczenie przez to błoto, senność mnie ogarnęła i totalnie nic mi się nie chciało. Tempo spadło a ja jechałem sobie tak ło. Żeby tylko jechać.
Jakieś 40 minut przed metą zaczęło kropić. W tedy śliska maź zaczęła lepić się do roweru skutecznie utrudniając jazdę. Dogoniłem Piotrka, który miał do dyspozycji tylko największy blat bo przerzutka zapchała się błotem.
W końcu dojechałem na metę. wyszło jakieś 59km. Czas 04:05:16 co dało mi 15 pozycję w kategorii m2 i i 60 w Open M.
Po wyścigu marznięcie na deszczu w kolejce do mycia roweru i pyszne pierogi.
Dekoracja nieco się przeciągała a to z racje podzielenia jej na części. Najpierw jedna kategoria a później jakieś zawody dzieci, kolejna kategoria i przemowa orgów, kolejna kategoria i przemowa policji i tak w kółko. Można to było zrobić na raz i tyle. Nikomu nie uśmiechało się stać w deszczu i czekać a czekać trzeba było między innymi na dekorację Asi i Damiana.
Ogólnie nie podszedł mi ten maraton. Zmęczenie, brak motywacji itp. Teren jakiś dziwny. Niby nachylenia nie były trudne a nie mogłem się na nich wbić w optymalne tempo. Sumując - dla mnie trochę lipa ze względu na moje samopoczucie.

Profil trasy © wlochaty


Przygotowania © wlochaty


Rozgrzewka na stadionie © wlochaty


Na trasie © wlochaty


asfaltowy podjazd © wlochaty


ostatnie metry - juz bez okularów bo nic nie widziałem © wlochaty


I na mecie. Trochę zmarnowany © wlochaty


Kask Tomka po glebie :D © wlochaty


I znów pełno syfu © wlochaty


Warto było ? :/ © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
82.37 km 60.00 km teren
06:20 h 13.01 km/h:
Maks. pr.:53.87 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2530 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy S4, istebna D6

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 26.06.2011 | Komentarze 9

Wstajemy o 7:30, Pogoda robi sie nawet ładna. Przyswajam wczorajszy makaron z mikrofalówki, ubieramy sie i wychodzimy szybko nasmarować łańcuchy. Szkoda że nie chciało nam sie wczoraj. Okazuje sie że przedni hamulec Damiana rozwalił sprężynę między klockami więc jedzie na pół gwizdka. Ważne że hamują. Kilka szprych w przednim kole lata też luźno i tuż przed startem pożyczamy narzędzia i dokręcam mu szprychy. Damian ustawił się w drugim sektorze a ja w trzecim.
Już na 20 kilometrze na zjeździe, gdzie przesadziłem z prędkością zauważyłem że urwała mi sie guma mocująca czujnik licznika więc miałem kilka minut postoju. Scyzorykiem odciąłem kawałek gumowego ściągacza na plecaku i naprawiłem sprzęt. Ale ogólnie Jakoś tego etapu nie pamiętam zbyt dobrze, pamiętam pierwszy bufet, jakos sie jechało. Dotarłem do podjazdu na Klimczok. Nie był zbyt długi. Może dla tego że już byliśmy na sporej wysokości. Po prawej stronie widziałem Skrzyczne - spora górka, mieliśmy tam jechać. W sumie byłem przekonany do samego końca że tam pojade ale okazało się że aktualne mapy zostały na stronę wrzucone dosyć późno a my bazowaliśmy na "starszych wersjach" :P.
W każdym razie zaliczyliśmy Klimczok (1117m) a dalej Stołów (1035m).
W Brennej mamy już przejechane ponad 40km a mnie zaczyna dopadać jakiś kryzys.
Żywej duszy nie ma ani z tyłu ani z przodu, trasa jakaś dziwna interwałowa choć wydawała sie płaska. Pogoda się zaczęła psuć. Nic mi się nie chciało w efekcie czego łatwe podjazdy szedłem z buta a ż po kilku kilometrach doszła mnie niemiecka grupka której próbowałem usiedzieć na kole. Zawsze to jakas motywacja do jazdy. Ogólnie odcinek między 1 a 2 bufetem był jakiś taki opustoszały.
Ale jak już wpadłem na drugi bufet to dobrze, teraz fajny zjazd do Wisły Malinki, przeprawa przez zaporę nad J. Czerniańskim i podjazd na Przeł. Szarcula asfaltem. Miałem już jakieś 67km za sobą więc 10km do mety. Zaczyna sprint i na owych asfaltowym serpentynach mijam kilka ludzi.
Chyba jestem juz blisko bo jade po terenach które zdążyłem poznać przez ostatnie dni. Ostatnie kilka kilometrów to ta sama trasa co na 1 i 3 etapie czyli okropne błoto. Ale już z uśmiechem na ustach jade do mety. Mój sprint 10 km jednak nie miał 10 km bo akurat dzis trasa miała tyle ile podał organizator czyli 72km.
Mijam taśmę pod balonami z czasem 6:13:06 i 281 miejscem w open i 66 w M2, spiker wyczytuje moje nazwisko a ja odbieram koszulkę Finishera! JEST! Udało się osiągnąć cel o którym myślałem od ponad roku.
Banan z gęby do końca dnia mi nie znikał. Umyłem rower, dojechałem na nocleg. Damian już odpoczywa na miejscu ale okazało się że na którymś zakręcie rower wyleciał mu z pon dupy i kamienie załatwiły mu 4 szwy na lewym udzie.
Umyłem się i zjechaliśmy samochodem na ostateczną dekorację i na zakupy.
Sprawdziliśmy wyniki generalne:
Wygrał Bartosz Janowski z łącznym czasem 15:52:37
Damian z czasem 21:13:51 zajął 94 pozycje w open czyli wszedł do pierwszej setki!
Mój czas to 25:27:44, 240 miejsce i 56miejsce w M2.
Koszulki finisherów otrzymało 335 osób czyli ponad setka odpadła (podobno startowało 450).

Podsumowując całą imprezę -
Prawdziwy sprawdzian z techniki jazdy, wytrzymałości fizyczne jak i psychicznej. Wielkie sito które zostawia niedzielnych bikerów a na kolejne etapy zostawia tych którzy na nie jednej górze już byli. Podjazdy sprawiały że mięśnie nóg paliły jak ogień a zjazdy po dużych kamieniach i korzeniach sprawdzały jaki ból rąk człowiek może wytrzymać. Podczas startów myślałem kiedy to się w końcu skończy, po tak ciężkich trasach w życiu nie jeździłem ale po założeniu koszulki finishera zastanawiam się czy może za rok nie zawalczyć o kolejną :)
Beskid Śląski dał mi niezła lekcję jazdy. Wiem ile mój organizm może wytrzymać, poprawiłem technikę zjazdów, na pierwszym etapie robiłem to dosyć nie pewnie i powoli a na ostatnim hamulców używałem tylko do kontrolowania stałej prędkości.
Spisał się też rower, który przecież zacząłem składać z myślą tylko o tym wyścigu aczkolwiek miałem problemy z przerzutką tylna i najniższa zębatką ale i tak nie użyłem jej ani razu :P Kurcze, teraz już wcale nie dziwię się, że ten wyścig utrzymuje się w czołówce najtrudniejszych wyścigów Europy...
Jako że na startach ustawiali sie ludzie z 20 krajów (tylko 210 polaków) miałem okazję zobaczyć trochę Europejskiego światka rowerowego. Maszyny za niebotyczne sumy robiły wrażenie zarówno osprzętem jak i wagą. Dużo 29erów, co raz więcej carbonu i chyba większość fulli.

Ciekawy jestem czy ten trening życia przyniesie jakieś efekty na lokalnych maratonach. Przekonamy sie niedługo ;)

Edit:
PS. przy okazji na Beskidzkich szlakach zostawiłem 2kg masy ciała :P A każdy gram się liczy :D:D:D

mapa JPG



Zjazd z nawet łagodnym terenem © wlochaty


I znów nie wiem gdzie było robione to zdjęcie © wlochaty


Z bliska © wlochaty


Trochę błotka musi być © wlochaty


Gdzieś tam gdzieś © wlochaty


Zjazdy nie bybły miejscem do odpoczynku © wlochaty


Przed siebie © wlochaty


Koncentracja na zjadach to była ważna rzecz © wlochaty


Było trochę tych zjazdów :D © wlochaty


Finisher © wlochaty


:))) © wlochaty


Prowizorka :D © wlochaty


Rowery zasłużyły na odpoczynek © wlochaty


A my świetowaliśmy przy szampanie :D © wlochaty
Kategoria Maratrony


Dane wyjazdu:
86.21 km 62.00 km teren
06:43 h 12.84 km/h:
Maks. pr.:60.28 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2534 m
Kalorie: kcal

MTB Trophy S3, Istebna D5

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 25.06.2011 | Komentarze 2

Taki ładny wpis miałem i się skasowało :P
Wstajemy o 7 i okazuje się że w nocy chyba padalo bo ciuchy nam n ie wyschły. Musiałem założyć spodenki z gorsza wkładką co owocowało bólem czterech liter :P.
W temperaturze 12 stopni i lekkim deszczyku dojeżdżamy na start i ruszamy asfaltem. Po prędkości początkowej widać że każdy już ujechany - 23km/h to nie wiele jak na pierwsze minuty jazdy. Na pierwszy ogień poszedł asfaltowy Podjazd na Ochodzitą (894m). Na zjeździe brakuje mi koncentracji i jadę bardzo asekuracyjnie czsami nawet sprowadzając rower po wąskiej ścieżce ostro opadającej w dół. Mijamy Koniaków i dojeżdżamy do Zwardonia gdzie zlokalizowany jest pierwszy bufet. Pierwsze 20km za mną więc czekam na poprawę samopoczucia bo zauważyłem że zawsze za pierwszym bufetem jedzie mi się znacznie lepiej niż na początku. No i faktycznie, wyszło kawałek słońca, ja doczepiłem się do Polki i jechaliśmy razem z 20 minut gadając o różnych duperelech. Taka chwila odpoczynku.
Niestety albo i stety chwila owa sie skończyła ale za to pojawił się drugi bufet. Wiedziałem co mnie dalej czeka więc zatrzymałem się na dłużej, ściągnąłem bluzę i pojadłem trochę żeby mieć siłę na wjechanie na najwyższy szczyt tegorocznego Trophy. Nachylenie podjazdu było racze cały czas identyczne więc wbiłem się w odpowiednie tempo 5-7km/h i darłem do góry nucąc sbie "dobry den, dobry den, to twoje radio heloł, helooł..." :D Podjazd który miał 4,5km i 700m pionu poszedł łatwiej niż sobie myślałem. Może dla tego że był w miarę suchy.
W końcu na szczycie -Wielka Racza - 1236m n.p.m. a nad nią niskie chmury, temperatura 8 stopni i widok na tatry. Ubrałem się w bluzę, zjadłem żela i ruszyłem na dół. W sumie to nie tak na dół bo zjazd był raczej interwałowy ale dosyć łatwy. Problemem była mżawka która siadała mi na okulary skutecznie utrudniając pokonywanie korzeni i kamieni.
Czym niżej zjeżdżałem tym cieplej sie robiło a chmury się rozpraszały. Ukazywały się fajne widoki, mijałem czasami pojedyncze osoby które zatrzymywały sie by popatrzeć a ja sobie jechałem dalej swoim tempem czyli bez przesady jeżeli chodzi o tempo ;) Minąłem trzeci bufet na Słowacji, przejechałem przez Lickovec i Tri Kopce (są zaznaczone na panoramie w tym wpisie) i kierowałem się ku Polsce. Już nie wiele brakuje mi do mety, może z 15km. Dojechałem do ostatniego bufetu i dostałem info że został mi nie całe 10km. Trzeba zacząć sprint bo za plecami mam potężną chmurę burzową ale wcześniej jednak schodzę z roweru i reguluje tylny hamulec bo wydaje okropne dźwięki. Ok, działa - trzeba napierać więc ostatni żel i banan poszły w użycie. Na zjeździe miam tych którzey wyprzedzili mnie podczas serwisu hampla i dre ile siły. W końcu wpadam na metę (76km) na 278 miejscu open i 70 w m2 z czasem 6:35:07.
Szybkie mycie rower, kilka bułek do plecaka i wio do domku. Deszczyk dopadł mnie minutę drogi przed noclegiem więc nie było źle ;)

Damian odjechał mi ponad 1,5h i już sobie lezy w pokoju przed telewizorem.
Mamy spora ochotę na jekies mięsko a nie chce nam się nic gotować więc z wyciągniętymi nogami i piwem w ręku czekamy na pizzę :P Zrobiło się tak leniwo, że nie chce nam się serwisować rowerów i odkładamy to na jutro rano.

Podsumowując etap - Technicznie dużo łatwiejszy od wczorajszego co nie znaczy jednak że jechało sie łatwo. Pogoda w kratkę obniżała morale do niskiego poziomu i trochę męczyła. Na szczęście nie złapał mnie deszcz ale widać było że rano padało na większości trasy.



Mapa JPG



Jakis tam widoczek uchwycony podczas postoju na toaletę :P © wlochaty


Wielka racza © wlochaty


Wielka racza - no to w dół :) © wlochaty


Podjazd na Ochodzitą © wlochaty


Przez las © wlochaty


Szybko! © wlochaty


Jeszcze szybciej :P © wlochaty


Kawałek łąki © wlochaty


Mostek tuż przed metą © wlochaty


I regenaracja ;) © wlochaty
Kategoria Maratrony